poniedziałek, 13 lipca 2015

Canadian dream?

Było słoneczne popołudnie. Szłam do banku zaksięgować swój czek, a wiadomo, że czeki potrafią poprawić nastrój. Zwłaszcza dwa na raz.

To był jeden z tych dni, kiedy wszystkie smutki dnia poprzedniego odchodzą w zapomnienie. Liczyło się bycie tu i teraz, piękna pogoda, fajna muzyka w uszach, dwa czeki, to, że mam dwie nogi, dwie ręce (w sensie swoje, nie ucięte w reklamówce ;)) i kolejne podróże za pazuchą. Optymizm powrócił i wszystko znowu nabrało sensu.


Szłam więc zachwycona wszystkim dookoła i nagle zobaczyłam ją. Zwykłą, czarną koszulkę powieszoną na manekinie przy osiedlowym butiku. Czarna koszulka z wydrukowanym prostym napisem: Love will find a way.

Koszulka trafiła prosto w serce, bo dnia poprzedniego zastanawiałam się czy dobrze zrobiłam wyzywając James'a (tego od randki, nie gór) od narcystycznych dupków (tak, tak, najlepiej komuś wytknąć własne wady) i może jednak powinnam jakoś inaczej. A może on mnie nie chce, bo jestem za brzydka, gruba, głupia, mądra, woli blondynki, albo powinnam mniej/ więcej gadać, za szybko się otworzyłam? A może za mało? Może nie powinnam tego powiedzieć? Albo powiedzieć coś co przemilczałam? Albo...


Czarna brzydka koszulka z cytatem z Króla Lwa (tłumaczenie polskie: Miłość drogę zna jest jeszcze bardziej kiczowate niż oryginał, ale nie ważne środki, ważny cel) uświadomiła mi, że mam przestać kombinować, zastanawiać się, szukać w sobie błędów, płakać, a już przede wszystkim przestać wierzyć, że nie jestem warta miłości i nigdy takowej nie znajdę, bo ona sama mnie znajdzie. No to przestałam. Jasnymi od oświecenia oczami spojrzałam w niebo i pomyślałam: love will find a way! I poszłam dalej. Potem stał się cud. Ale może od początku.

Dawno, dawno temu, mniej więcej dwa miesiące wstecz umówiłam się na szybki lunch z Masonem (bez konotacji z masonerią - tak wiem, słaby żart). Chłop nie wywarł na mnie pozytywnego wrażenia, miałam go za zapatrzonego w siebie aroganta, do tego wyglądał jakby się gdzieś spieszył (uciec z nieudanej randki?), więc podchodziłam do niego bez zbędnego zaangażowania, a jak mnie wystawił tuż przed kolejnym spotkaniem, wkurwiłam się, wywaliłam go z Facebooka i Skype'a (nie, nie mam trzynastu lat; tak, jestem dorosła) i zapomniałam. No prawie, bo zastanawiałam się dlaczego nawet ten skończony dupek mnie nie chce. Czy ktoś tu się jeszcze dziwi czemu jestem sama?


Dwa tygodnie temu zobaczyłam sms wysłany od niego o drugiej w nocy. Od słowa do słowa znowu umówiliśmy się na kolejne spotkanie zaraz po mojej pracy. Umalowana, ubrana w sukienkę i w szampańskim nastroju poszłam do pracy, z której wyszłam z chmurą gradową nad głową, bo chłop miał czekać jak wół pod hotelem, a tu ni widu ni słychu. Chmurę odgarnęłam myślami, że nikt mnie nie unieszczęśliwi i jadę w góry, a poza tym...love will find a way.

Jazda rowerem pod górę to nie byle sprawa. Po dwóch przystankach, myślach samobójczych i zastanawianiu się czy jestem normalna, że jeszcze będę się wspinać na górę, stwierdziłam, że a co mi szkodzi, zapytam Masona czy coś go nie zatrzymało. Po dojechaniu na parking przy trasie na szczyt dostałam odpowiedź: jestem w drodze.


Wyobraź sobie teraz pustą dwupasmówkę i Ciam na rowerze zapierdzielającą z prędkością światła w dół (aż tak strasznie mi się nie spieszyło, było naprawdę stromo!) żeby wziąć prysznic, ubrać się, umalować i wyperfumować. Szaleństwo.

Wsiadłam do samochodu zmęczona, śpiąca i mało odzywająca się. Nawet nie próbowałam wywierać na nim wrażenia i olałam co sobie o mnie pomyśli. Pomyślał chyba dobrze, bo zaczęliśmy spotykać się.

2 komentarze:

  1. Mam dokładnie takie samo myślenie jak Ty - też próbuję ciągle sobie wmówić, że jeszcze coś dobrego mnie w życiu czeka i że ktoś mnie pokocha...ale jednak teraz przez większość czasu nie wierzę już chyba w to - niech Ci się układa:)samotność (moja) jest straszna...i pisz jak najwięcej, bo ja weny nie mam kompletnie - za dużo problemów

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi samej wydaje się to głupie i nieprawdziwe. Czasem muszę walczyć z myśleniem fatalistycznym, że co ja sobie wyobrażam, przecież nikt mnie nie pokocha, bo nie zasługuję itd.

    Problemem jest nowa relacja, bo czuję się w niej niepewnie. Raz Mason poprosił mnie żebym zabrała kluczyki z pokoju, a on sam został na zewnątrz. Kiedy nie mogłam ich znaleźć pomyślałam, że pewnie on sobie odjechał beze mnie.

    W chwilach słabości i zwątpienia mówię sobie, że jestem warta miłości na przekór wszystkim swoim odx lat utrwalonym poglądom. Staram się też nie robić sobie wymówek, tylko pogodzić się z tym, że taka po prostu jestem: niepewna, wątpiąca, bojąca się odrzucenia. No i trudno, ktoś to napewno zaakceptuje.

    Ps. Kluczyki się znalazły ;)

    OdpowiedzUsuń