piątek, 28 marca 2014

Boję się samotności

Kilka osób z mojego kręgu znajomych zastanawia się dlaczego wciąż jestem z A. W końcu to gapa, ciapa i niewypał w jednym. Do tego jest przygłupi.

Po raz pierwszy w życiu widziałam ludzi, którzy autentycznie próbowali mi robić psychoanalizę - dlaczego Ciam nie rzuca w cholerę A? Ciamka to w końcu fajna babka nieźle radząca sobie w życiu, do tego mega kurewsko inteligentna (hyhy - sorki, ale moje ego niebotycznie wywindowało i teraz osiąga szczyt Mount Everest :P), piękna i stać ją na kogoś lepszego. Teraz, kiedy sprawa stała się publiczna, zaczęłam sama ostrożnie dobierać słowa, bo jeszcze ktoś mi wytknie coś na temat mojej podświadomości ;).


Sama zastanawiam się nad tym. W końcu A. mnie nieraz wkurwia, często nie mogę się z nim dogadać i autentycznie czuję, że on nie jest dla mnie.

Z drugiej strony, dzięki niemu, wiele nauczyłam się o sobie. Przy A. czasem czuję się lepsza, mądrzejsza, bardziej doświadczona i ogarnięta życiowo, a na niego nieraz patrzę z góry.

Poza tym okazuje się, że potrafię być dla kogoś uszczypliwa, sprawiać komuś przykrość (bez ukłucia w sercu) i najzwyczajniej w świecie...nie szanować. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, zaczęłam zastanawiać się, czy nie jestem toksyczną stroną w tej relacji.


Skąd mi to w ogóle przyszło do głowy? Ostatnio oglądałam program na temat relacji damsko-męskich i w nim pewna profesorka powiedziała, że każdy związek osoby, która nie jest ze sobą pogodzona i nie kocha siebie, będzie toksyczny. Po prostu będziemy zakochiwać się w swoich katach, którzy będą realizować nasze podświadome potrzeby bycia gorszym.

A. na pewno nie jest pogodzony ze sobą. Często udaje kogoś innego by mi zaimponować, a zamiast zdobywać moje serce, stale je tym studzi, ja z kolei zamiast mu to powiedzieć wprost - trzymam się go kurczowo czasem rzucając zjadliwy komentarz na jego temat. Oto piękny konkurs zadawania sobie ran.

Znowu okazuje się, że jestem słaba. Zazdroszczę kobietom, które nie robią niczego wbrew sobie i potrafią powiedzieć facetowi - nie kocham Cię, bo są silne i mają mocne charaktery.


A ja? Ja po prostu boję się samotności.

sobota, 22 marca 2014

Jestę ekspertę od związków

Z rana pisze do mnie na Facebooku dawna sąsiadka. Jest ona ode mnie o 2 lata starsza, a zachowuje się jakby była o 10 lat młodsza. To tak gwoli wstępu.

A. znowu ma problem z facetem. Najpierw była cała rozpromieniona jak go poznała, zmieniła od razu swoje zdjęcie profilowe (oczywiście dodała z nim), ale jak zapytałam co to za mężczyzna, to stwierdziła, że nic nie powie, bo nie chce zapeszyć (mam nadzieję, że dostrzegasz absurd).


2 miesiące później A. znowu do mnie pisze, a ja już wiem, że chce się wyżalić (no taki typ kobiety). Jako, że Ciamka nie ma co robić, to wysłucha :).

Po narzekaniu na pracę (a właściwie jej brak) przeszłam do konkretów: - A jak tam ten twój facet się sprawuje? 

Pytanie to było jak woda na młyn.

- Bo widzisz Ciamku, oczekuję od niego inicjatywy, a on ciągle zapracowany i zmęczony...

- I co, rzadko się widujecie? (Ciam już wie o co chodzi, w końcu nie na darmo odrobiła lekcje z M.)

- Tak raz na 7-10 dni, czasem 2 razy w tygodniu.

Dalej zaczynają się wspomnienia z początku znajomości:

- W styczniu się poznaliśmy i powinnam być dalej w skowronkach i nie mieć wątpliwości. Początek był piękny...normalnie ogień! Jednak miesiąc minął i nagle zastój.

Potem było już tylko gorzej, a A. jak to każda "za dobra" kobieta, zaczęła go tłumaczyć:

- Pytałam go czy wszystko OK, ale w sumie to chyba rozumiem w czym problem. Dzisiejsi mężczyźni nie starają się tak o kobiety jak kiedyś. Na początku znajomości starają się, a potem osiadają na laurach. (co baba wymyśli, żeby wytłumaczyć faceta...) Poza tym on jest chyba nieśmiały i wycofany (Uwaga! Czerwona lampka dla Ciam! Nie ma czegoś takiego jak nieśmiałość u faceta, jeśli naprawdę mu zależy to atakuje swoją zdobycz bez pardonu!).


Żeby nie zranić A. i nie podeptać jej biednego, kruchego serduszka, w łagodny sposób powiedziałam jej, że facet ma ją gdzieś. O tym dlaczego, dowiedziałam się już w dalszej rozmowie...Otóż na pierwszej randce A. przygotowała swojemu M. obiad, potem jeździła do niego kiedy on chciał, a jak stwierdził, że musi się wyspać do pracy, to w nocy potulnie wychodziła od niego i wracała do siebie...

I ja ją rozumiem! Przecież sama jeździłam do swojego M. z jedzeniem, zmywałam mu gary i starałam się przypodobać mu. Też tłumaczyłam M., że może został kiedyś zraniony, że jest ekscentryczny, niespokojny duchem i inne pierdoły. Teraz będąc z A. widzę jakie to było głupie.

Przy facecie, któremu zależy, ty nie masz co do jego intencji żadnych (absolutnie ŻADNYCH) wątpliwości i nie musisz nic robić, a już na pewno nie gotować mu obiadu. On jest zachwycony tym, że jesteś. Nie musisz tłumaczyć sobie jego zachowania, nie masz rozterek czy do niego zadzwonić (bo sam to zrobi), ani co tu porobić wieczorem, bo sam wyleci z kilkoma propozycjami, a jak pokręcisz noskiem to wymyśli jeszcze kilka więcej.

Problem niestety polega na tym, że facet stara się, bo widzi, że nie zdobył serca kobiety. Czy w związkach naprawdę zawsze jednej stronie zależy bardziej? I czy jest możliwe zbudowanie związku, w którym obu stronom równie mocno zależy?


Jaka jest dla mnie idealna miłość? Wolna. Wolna od potrzeb, które w większości wykształciły się w dzieciństwie (np. kobieta czuje przymus ratowania alkoholików, bo sama ma ojca alkoholika, którego nie udało się wyprostować, więc odtwarza na nowo trudne sytuacje z dzieciństwa żeby im w końcu sprostać), od lęku samotności, biedy, od konieczności sprostowania ambicjom rodziców, czy swoich, może nawet od potrzeb biologicznych. Czy jest to w ogóle możliwe?

wtorek, 18 marca 2014

Po przerwie poćwiczyłam

Prawie dwa miesiące żyję bez pracy i utrzymuję się właściwie z korepetycji i tego, co do tej pory uzbierałam. Oszczędzam na czym się da, w tym na fitnessie.

Od niemal trzech tygodni nie ćwiczę. Nie wspominam nawet o mojej diecie, bo to jest dwumiesięczna katastrofa. Na szczęście mam jakiś ruch, jeżdżę rowerem, codziennie gdzieś wychodzę. Dziś jednak spojrzałam w lustro i przeżyłam szok: gdzie moje mięśnie??


Oczywiście można się wściekać, albo można zacisnąć pasa, zmrużyć oczy i zrobić zdeterminowaną minę. Do cholery! Chcę moje mięśnie z powrotem!

Karnetu na fitness nie wykupię, bo są ważniejsze wydatki (jak czynsz...), ale za to poćwiczyłam w domu zestaw ćwiczeń, który miałam na treningu funkcjonalnym w klubie. Po nim poczułam taki przypływ pozytywnych emocji, jaki dawno nie odczuwałam. Tego mi było trzeba.

Do poprawy diety jeszcze się nie zabrałam. Trudno jest kupować łososie i oleje kokosowe, kiedy mam widmo kredytu na wyjazd (oby nie!). Zazwyczaj też jem obiadki u mamy, albo u A.


To pewnie zabrzmi kuriozalnie, ale wbrew temu, jak to wygląda (bezrobotna, niewiedząca czego chce od A. i totalnie zamotana), po wizycie u psychologa doszłam do niespodziewanego wniosku, że znowu zaczęłam mieć kontrolę nad swoim życiem. Nie jestem uwikłana w toksyczne znajomości, z A. czuję się komfortowo i bezpiecznie. Jest on moją przystanią i z nim psychicznie odpoczywam. Mam sprecyzowany plan na przyszłość, a z A. pewnie samo się wyjaśni (najpewniej nie poleci ze mną, bo nie ma odpowiedniej ilości środków, a poza tym ma za dużo zobowiązań w Polsce).

W każdym razie teraz chyba mam chwilę odpoczynku od ekscytacji i możliwość zaczerpnięcia oddechu przed kolejnym biegiem za szaleństwem ;).



hyhy - nie mogłam się zdecydować na jeden obrazek, więc wkleiłam wszystkie :D

sobota, 15 marca 2014

Kanada, A. i dieta

Moja Kanada ruszyła z kopyta. Nagrałam wideo CV, zdobyłam rekomendacje od byłych pracodawców i...odbyłam rozmowę pre-interview z kanadyjskim menadżerem programu.

Na koniec rozmowy menadżerka powiedziała, że ten etap przeszłam śpiewająco, a ona by mnie wysłała do małego pensjonaciku w parku narodowym, gdzie pracowałabym w obsłudze klienta. Teraz czekamy na wizę, bo dalej ambasada nie wydała wniosków. Potem będę miała rozmowy kwalifikacyjne z konkretnymi pracodawcami.


To szokujące miesięczne opóźnienie ambasady jest zastanawiające. Również dlatego, że A. wciąż ma szansę starać się o wizę, ale jak zwykle same problemy, bo on nawet jeszcze paszportu nie ma. 

Cały czas zastanawiam się, czy ja w ogóle chce z nim lecieć. Czy to jest osoba odpowiednia dla mnie. Czy jest wkurwiająco głupi, czy ujmująco gapowaty. Czy go uwielbiam, czy jest mi obojętny. Waham się i co jakiś czas wymyślam nowe problemy i powody dlaczego nie chcę/nie mogę z nim być. I pomyśleć, że M. dokładnie taki był wobec mnie. Też wyglądał na osobę, która się waha, a ja starałam się go do siebie przekonać. Na szczęście ten etap już za mną :).

W czasie znajomości z A. dwa razy postanawiałam z nim zrywać, albo przynajmniej stopniowo ochładzać stosunki. Ostatnio plan miałam taki, że pomogę mu w znalezieniu nowej pracy (bo on chce znaleźć inną) i jakoś tak nim zakręcę, że będzie musiał zostać w Polsce, bo praca, mieszkanie i generalnie on się z niczym nie wyrobi. A potem nagle lecę z nim do Urzędu Wojewódzkiego i pomagam w wyrobieniu paszportu...


Takie schizofreniczne postępowanie to u mnie norma, do czego doszłam u psychologa. Właściwie to chodziło o mój brak pewności siebie. Zadała mi pytanie, w co u siebie nie wierzę, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że...nie wiem. Wtedy zaczęła mówić to co robię, jaka jestem i że to nijak ma się do tego, co ja o sobie myślę. 

A. zresztą to samo powiedział o mnie. Że mam wahania nastroju, mówię jedno, robię drugie, a myślę trzecie :P Psycholog na szczęście nie stwierdziła u mnie rozdwojenia jaźni, tylko określiła mnie, jako osobę o naturze refleksyjnej. Cokolwiek to znaczy.


Ps. No tak, blog o diecie, a ja pieprze o facetach. Tak, dieta zarzucona, jem kebaby, piję piwo, świętuje Kanadę winem, A. piecze mi pizzę i karmi czekoladkami. Generalnie powinnam teraz ważyć 100 kg. i nie mieścić się w żadne ciuchy. Codziennie wkładam spodnie z lękiem, że się nie dopnę i dopadnie mnie jo-jo. Jeśli chodzi o drogę mojego odchudzania, to właśnie przystanęłam i zrobiłam krok w tył. Pocieszam się myślą, że odpoczynek od diety przyda się każdemu, że przecież i tak od roku walki waga mi stoi, ale oczywiście napawa mnie lękiem myśl, że przytyję i szlag trafi całe moje odchudzanie. Potrzebuję chyba bodźca...

czwartek, 6 marca 2014

Jestem facetem

Miałam różne przygody z facetami. Do tej pory to ja zamartwiałam się, płakałam w poduszkę i denerwowałam niepewnością. Teraz czas na związek, w którym pełnię rolę faceta. Jemu zależy bardziej.

Na początku spotkań z A. było świetnie. Czułam się odurzona, zachwycona jego zachwytem, opływałam się w komplementach, karmiłam upojnym szczęściem, jego troską i zaangażowaniem, które caaały czas mi okazywał, ale po kilku dniach przyszedł czas na myślenie. No, ale od początku.


To prawda, znam A. krótko. Prawdą jest też to, że jestem infantylna i zachowałam się bezmyślnie rozmawiając z nim na temat "dalszej przyszłości", o której zresztą wspomniał bardzo szybko. A. bardzo szybko się zaangażował dając temu wyraz wpadając w panikę kiedy zgubiłam telefon.

Cały czas podkreśla, że potwornie mu na mnie zależy, że najchętniej to by zamieszkał ze mną (ma własne mieszkanie) i że razem polecimy do Kanady, bo on też chce. Zastanawia się gdzie razem polecimy na wakacje, co zrobimy na rocznicę (!!!!!) i daje mi do zrozumienia, że to mega ważny związek, który - jak wszystko dobrze pójdzie - zakończy się ślubem (co nie skomentowałam, bo bez jaj...O_o)

Nagle zrozumiałam M. i wszystkich facetów, z którymi łączyła mnie jakaś relacja. Zrozumiałam dlaczego oni mnie odrzucali. Nie dlatego, że jestem brzydka, gruba, czy głupia. Po prostu zachowywałam się podobnie jak A. Desperacja drugiej osoby może naprawdę odrzucić...


A ja? Ja pojechałam do koleżanki i zastanawiałam się przez chwilę jak się go pozbyć. Potem przypomniałam sobie rozmowę z psychologiem, która powiedziała: "czy Pani wie, dlaczego zakończyła relację z M? Bo zrobiła Pani bilans zysków i strat. Wyszło więcej strat niż zysków."

Przykro mi o tym pisać, bo chciałam zachować w sobie romantyzm, który mnie niejako określał. Nigdy nie sądziłam, że będę robić chłodne kalkulacje w stosunku do kogokolwiek. Zrobiłam jednak szybki bilans zysków i strat związku z A. i z ulgą podjęłam decyzję.

Lubię A., uwielbiam z nim rozmawiać, przebywać, dobrze się przy nim czuję. Wahania nastroju minęły. Nie denerwuję się niepewnością, o której pisałam, że ciężko ją znoszę. Powiem mu tylko żeby przystopował i żeby nie wspominał o planach dalekosiężnych, bo niestety, ale nie jestem jeszcze jego pewna.

niedziela, 2 marca 2014

Sprawę komplikuje brunet wieczorową porą

Już sama nie wiem co myśleć. Zapomnij o wszystkich facetach, o których do tej pory mówiłam. Poznałam takiego, który w niewyjaśnionych okolicznościach sprawił, że...nie jestem już singielką?

A. jest męską wersją Ciam. Nieokrzesany, zabawny, czasem sprawiający wrażenie przygłupa i słonia w składzie porcelany. Jest nawet głośniejszy ode mnie! Ma tubalny głos, niesamowicie wyrazistą osobowość, jest wrażliwy i ma miękkie serce. 

Wygląd nie jest priorytetem, ale dodam, że jest mega zajebiście wysoki (ma prawie 2 m. więc ja ze swoim 164 wyglądam przy nim jak pokurcz :P), przystojny i nosi białe okulary, które strasznie mi się podobają.

Jako, że często do mnie dzwoni to czuję się...dziwnie. Odzwyczaiłam się od tych wszystkich rzeczy, które dla ludzi w związkach są normą. Chodzenie za ręce, dzwonienie, opowiadanie jak minął dzień, częste spotkania...

Czasem w środku buntuję się. Myślę, że to chyba za szybko na związek (i w ogóle ja nie wiem jak to się stało, że mnie tak usidlił!!), zastanawiam się co dalej i że już nie powinnam flirtować z innymi facetami. A przecież dopiero się rozkręcałam...

Poza tym ja mu jeszcze o Kanadzie nie powiedziałam...