sobota, 31 sierpnia 2013

Motywacja wciąż obecna

Zostałam znowu sama ze swoimi myślami. Walka zdrowych ze złymi trwa.

Nie powiem, co niektóre komentarze na blogu mnie dodatkowo zdołowały, że zaraz sama stanę się wrakiem człowieka, do tego jojo takie mnie dopadnie, że przytyję do 150 kg. (swoją drogą ja nie wiem, większość komentujących tutaj osób pisze negatywne, depresyjne rzeczy ;)). To było jednak wczoraj. Dziś powitałam dzień z nowymi, lepszymi myślami.

 Przypomniałam sobie o mojej bardzo mocnej, co prawda krótkotrwałej, ale jednak motywacji - sukience na ślub. Wspominałam wcześniej, że jest ona "na styk" i przy przytyciu choćby kilograma, nie mam co na siebie włożyć.

Dziś rano wzięłam głęboki oddech i powiedziałam sobie - dobra! Oto Twoja chwila prawdy! - i weszłam na wagę...

...która okazała się nad wyraz łaskawa. Nie przytyłam po moich szaleństwach ani kilograma :). Zostało więc cieszyć się i dalej walczyć ze swoimi słabościami. Nie zamierzam rezygnować z diety, a już najmniej z ćwiczeń (w końcu kupiłam karnet).

Poza tym chcąc tworzyć zdrowy związek (z kimkolwiek) chciałam zniwelować swoje złe myśli na własny temat. W związku z tym zrobiłam rachunek sumienia i zastanowiłam się na spokojnie, co mogłabym powiedzieć w zabawie "dlaczego jestem super". Cały dzień o tym myślałam i sporządziłam w głowie listę swoich dobrych cech. Podniosło mnie to na duchu i stwierdziłam: jak M. okaże się czarusiem/dupkiem/cokolwiek to jego strata i kopnę go w zad :P (chociaż będzie mi przykro).


W każdym razie przeważa szala zdrowego rozsądku. Już dwa miesiące mieszkam "na swoim" i w tym czasie czułam taki spokój ducha, że nie chcę rezygnować ze swojej nirvany na rzecz faceta. Za dobrze mi było i nie mam już autodestrukcyjnych skłonności jak kiedyś. Nie ten, to inny, nie?

W każdym razie walka trwa. Sukienka wisi na szafie i straszy swoim brakiem elastyny ;).

sobota, 24 sierpnia 2013

Ciam na rozstaju dróg

Mam kolejną nowinę dotyczącą portalu randkowego. Miałam już o nim więcej nie wspominać i czekać na schudnięcie 5 kilogramów, ale poszłam na jeszcze jedną randewu...

Tym razem zaskakująco wszystko poszło dobrze. O M. już Ci pisałam - to osoba na spotkaniu z którą najbardziej mi zależało, bo wyczuwałam pewną nić porozumienia. I miałam rację. Od poniedziałku widujemy się codziennie.

Wczoraj poznał moich znajomych i wszystko wskazywało na to, że coraz bardziej zbliżamy się do siebie...


Ale żeby nie było tak różowo, bo przecież przeciwności losu to moja specjalność - dziś stwierdził, że przecież wiem, że on dużo podróżuje i chyba powinnam odblokował swoje konto na Sympatii, bo on może niedługo wyjechać i nie będziemy się widywać.

Całe szczęście, że przed rozmową poszłam na fitness (TRX - świetna sprawa, tylko odciski mam na dłoniach :( ) i nawet nie miałam siły się zdołować.

Jest mi po prostu przykro.


wtorek, 20 sierpnia 2013

Aktualizacja planu treningowego

Jak to zwykle u mnie bywa, spadłam znowu na cztery łapy.

Chodakowskiej nawet nie włączyłam. W swojej okolicy znalazłam nowo otwarty klub fitness, który dziś (!) miał otwarcie i promocję - do końca sierpnia wstęp wolny.

Cóż mi pozostało? Poszłam tam i zostałam :). Klub ładny, dużo fajnego sprzętu, nawet jeden trener z poprzedniego klubu tam pracuje, jest taniej niż poprzednio, w przebieralni zdjęcia umięśnionych i uśmiechniętych ciachów, kawa za darmo, żyć nie umierać.


Umowę podpisałam na rok z miesięcznym okresem wypowiedzeniem. Do tego mogę poradzić się dietetyka i instruktora o plan treningowy i dietetyczny, więc jak się czegoś ciekawego dowiem to oczywiście dam Ci znać :).

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

O! Kolejny postęp!

Zmiany wewnętrzne następują u mnie bardzo powoli i niemalże mimochodem. Również przez przypadek zanotowałam kolejną  - pozytywną! - zmianę w sobie.

Wczoraj miałam kiepski dzień. Po raz 55 złapałam kapcia w rowerze i musiałam dojść jakoś do domu rodziców, żeby ojciec mój naprawił mi ten dziadowski sprzęt (ok, żartuję! Kocham swój rowerek).

W domu okazało się, że nie ma pompki więc zostałam u nich na noc, żeby rano pojechać na plac po sprzęt (+ naciągnąć na kilka drobiażdżków ;)). Jako, że u mnie w mieszkaniu nie mam telewizora, bo i rzadko coś oglądam, więc korzystając z okazji obejrzałam film - Aniołki Charliego.
Nie jestem krytykiem filmowym i nie będę się rozpisywać na temat tego obrazu - dla mnie był głupi i efekciarski, ale jak już siedziałam w fotelu to obejrzałam do końca. Podczas filmu śmiałam się z niego pod nosem, aż nagle naszła mnie taka myśl - ani razu nie pozazdrościłam bohaterkom figury!!

Do tej pory, co bym nie oglądała - wszystkim pięknościom zazdrościłam wszystkiego - faceta, figury, pieniędzy, ciekawego życia itd. Tym razem nie przyszło mi to na myśl! Czy to nie wspaniałe??

Powiem więcej. Często uważam, że mam już całkiem niezłą figurę, a nóżki jak u dziewuszki :P.


Tylko czasem powracają złe myśli jak demony po północy. Wczoraj, kiedy szłam z rowerem do domu, usłyszałam hałaśliwego gościa z piwem, który do drugiego (również z piwem) ryknął: "ale parówa!!!" Pierwsza moja reakcja - strach. Że to ze mnie się nabijają i zaraz będę musiała schować się w swojej skorupce i udawać, że niczego nie słyszę. Dopiero po chwili doszło do mnie, że mówili o upale, a na mnie spoglądali nawet z lekkim zainteresowaniem.

W każdym razie z dumą ogłaszam - pewność siebie rośnie, a nawet zakrawa o zdrowy narcyzm. Ostatnio dzwonił do mnie kolega ze studiów, którego widziałam ze 2-3 miesiące temu. Opowiadam mu o mieszkaniu, o tym, że uwielbiam ciszę i samotne przebywanie z własnymi myślami, a ten nagle stwierdził: jeżeli lubisz przebywać sama ze sobą, to jest to prosta droga do bycia narcyzem. On wie co mówi, sam jest narcystyczny ;).

sobota, 17 sierpnia 2013

Ostatni dzień w klubie fitness

Jezu, ale ze mnie nieogar! Wszystko na ostatnią chwilę! Dziś okazało się, że karnet miałam do...wczoraj.

Na szczęście mogłam wykorzystać promocję na "pierwsze wejście" za 9 złotych i poszłam na ostatnie zajęcia w tym klubie...

Czy było mi smutno? Trochę tak...zwłaszcza, że jutro powinnam mieć body pump, a z wiadomych względów nie wykombinuję nie wiadomo skąd sztangi i hantli (chociaż planuję zakup).

Jako że ja zawsze wszystko robię na ostatnią chwilę, to właśnie teraz, w piątek o 22, wymyślam plan treningowy na najbliższy miesiąc-dwa.

Co wymyśliłam? Poddałam się ostatecznie manii Chodakowskiej i cóż...jutro zaczynam pierwszy dzień ;). Plan jest taki: 3x w tygodniu Chodakowska i 3x w tygodniu bieg interwałowy. To jest pierwsza wersja, ale nieostateczna, wypowiem się po pierwszym takim biegu, bo nie wiem czy dam radę, albo czy to nie będzie za mało.


Chcę 3x w tygodniu ćwiczyć siłowo, mam nadzieję, że Chodakowska będzie namiastką takiego treningu.

Po ślubie A., za miesiąc kupię hantle i będę ćwiczyć w domu.

piątek, 16 sierpnia 2013

Największy problem na najbliższy miesiąc

Niby tych amantów mam od grona, ale jak przychodzi co do czego to problem...

A o co chodzi? O osobę towarzyszącą na zbliżający się ślub koleżanki. Prawdę mówiąc stresowało mnie to przez pewien czas, bo to są jej koszty, a ja migałam się z odpowiedzią, czy idę z kimś czy sama.

Niby mogę pójść sama, w końcu co komu do tego, ale na jej ślubie nie będę prawie nikogo znała i boję się, że będę zamulać pałę. Po założeniu konta na portalu randkowym szybko okazało się, że dla mnie większym priorytetem było znalezienie kogoś na ten ślub niż partnera ;).

Ostatecznie oficjalnie idę z kimś, tyle, że nie jestem na 100 proc. pewna z kim...Teoretycznie umówiona jestem z panem tajemniczym, który łowi ryby i jest grotołazem (o którym pisałam tutaj), ewentualnie z innym znajomym, który niestety pochodzi z samego Gdańska i ma do mnie trochę daleko. Mogę też iść ze swoim kolegą ze studiów, z którymś z mailowych amantów, albo zapytać kogoś z pracy (jednego pytałam i eh, szkoda gadać :P). Z tej rozpaczy przyszedł mi nawet na myśl pan z piwa na ławeczce, bo na bank by się zgodził - w końcu to imprezowy typ.


W sumie jednak nie o tym chciałam pisać. Po miesiącu czasu przebywania na tym portalu zawieszam konto. Nie dlatego, że nie podobał mi się, że jestem zniechęcona, czy cokolwiek. Po prostu wpadłam na lepszy plan ;).

Otóż wymyśliłam, że zrobię eksperyment (ponownie!). Po każdych utraconych 5 kg. będę "odwieszać" konto i sprawdzać efekty. Czy będę miała więcej wejść na profil? Więcej wiadomości? Zagajeń? Erotomanów-gawędziarzy? :P

K. na ten eksperyment zgorszyła się i stwierdziła, że jestem nienormalna, bo przecież tak świetnie mi idzie i po co czekać? No właśnie? Sama nie wiem...pewnie chodzi o dumę i wiarę, że może jednak spotkam kogoś w bardziej tradycyjny sposób?


W każdym razie po miesiącu odwiedziło mnie 1635 osób, spodobałam się 12, dostałam 30 "oczek", 10 niedyskretnych pytań od 2 osób i 1 osoba dodała mnie do ulubionych (do tej pory nie wiem po co :P). Poza tym odebrałam 285 maili od 41 osób. No i miałam wiadomość od 1 erotomana gawędziarza :D. Zacytowałabym Ci, ale w sumie to są same gorszące rzeczy :P.

Ciekawa jestem jaki miałabym wynik rok temu. Chociaż pewnie rok temu to bym nawet nie myślała o założeniu takiego konta, bo po prostu nie chciałam być z kimś. Znam siebie i wiedziałam, że nie byłabym dobrą partnerką, miałam milion kompleksów i pewnie wpychałabym go w ramiona innej.

Prawdę mówiąc poznanie kogoś było po cichu moim celem odchudzania...

Podsumowaniem mojej obecności na portalu randkowym może być pewna anegdotka. W zeszłą sobotę poszłam na piwo z O. i kolegą P., który wypił o jedno (góra dwa, ewentualnie siedem) piwo za dużo i z mętnym wzrokiem zaczął mnie wypytywać o sprawy intymne. Czy mam kogoś i czemu nie? Czy nie chcę? No to mu mówię, że chcę i szukam na portalu randkowym. Ten na to: a nie czujesz się tym upokorzona?

No trochę tak...dlatego na razie zamykam temat, amantów wystarczy na jakiś czas.

środa, 14 sierpnia 2013

Czas randewu

Nadszedł kolejny, przedostatni etap przebywania na portalu randkowym...

"Co robisz dziś wieczorem?" - i ja już wtedy wiem, że szykuje się kolejna randka. Nie powiem, że byłam na wielu wyjściach, bo mimo wszystko jest to pewien stres i kłopot, w końcu trzeba się ubrać, umalować, wypachnić...Poza tym w tygodniu ćwiczę i nie chce mi się potem lecieć do domu z wywalonym jęzorem, jeść coś na szybko, potem przebierać się, malować itd.

Najgorsze jest jednak odnalezienie siebie. Dla mnie był to największy stres, bo na każde spotkanie szłam na luzie z myślą: co będzie to będzie.


Nienawidzę tej niepewności. Czy to on? Przy pierwszej kawie podeszłam do nie tego gościa co trzeba (chyba podświadomie chciałam żeby to był on :P) i...no siara na maksa, bo pewnie domyślił się, że umówiłam się na randkę w ciemno. Innym razem od razu zauważyłam, że on to on i wyszło naturalnie. Całe szczęście.

No, ale po kolei. Pierwsze spostrzeżenie przebywania na takim portalu jest takie, że człowiek może nieźle dowartościować się. Nagle okazało się, że tak wielu mężczyznom podobam się, że aż początkowo mnie to onieśmielało.

Jeszcze kilka miesięcy temu płakałam w poduszkę, że nie ważne kto, ważne żeby kochał i żebym mu się podobała. Okazuje się, że mając tylu adoratorów, człowiek staje się...wybredny ;).

Pierwsze wyjście na kawę było...pół na pół. Facet o miłej aparycji był niestety stanowczo za niski i popełniał zbyt wiele gaf. Ja wiem, że każdemu może się zdarzyć, ale płacenie za swój rachunek moneciakami (ja płaciłam osobno), mówienie cały czas o tym, że na coś go nie stać (miał 31 lat i pracował w sklepie) potem pokazanie zdjęcia swojej byłej/niedoszłej/mamy/całej rodziny nieco mnie przerosło.


Inny z kolei zabrał mnie na piwo, chociaż nie takie jakie możesz sobie wyobrazić. Otóż zdumiona odkryłam, że pan zabiera mnie do monopolowego, po czym prowadzi na osiedlową ławeczkę. Po kilku łykach złocistego wyraźnie się rozluźnił i zaczął zadawać trudne pytania, tak, że po chwili zorientowałam się, że siedzę przyciśnięta do jednego końca ławki, a obok mnie leżała torebka odgradzająca mnie od adoratora.

Na szczęście adorator był bardziej obyty w sprawach damsko-męskich i zrozumiał, że mnie tak łatwo do łóżka nie zaprowadzi, więc dał sobie spokój. Szkoda zachodu ;).

Regularnie zaczęłam korespondować z różnymi panami, jednak kontakty te po jakimś czasie urywały się (niekiedy z westchnieniem ulgi z mojej strony), tak, że na chwilę obecną została mi czwórka, której nie miałam jeszcze okazji naocznie poznać.

Jeden pan, ponad 30-letni, nawet mi swojego zdjęcia nie pokazał, więc podejrzewam, że do najprzystojniejszych nie należy, ale za to przyjemnie się z nim pisze. No i nic poza tym...

Inny z kolei to bardzo inteligentny człowiek, z którym pisuję maile od kilku ładnych dni, ale jeśli chodzi o spotkanie to ni widu, ni słychu...a szkoda, bo czuję się zaintrygowana.

Kolejny Pan nawet nie pochodzi z mojego miasta, ale jest za to bardzo zaborczy. Artysta do tego i chce żebym cały czas adorowała jego i jego dzieła (muzyczne). Czasem żałuję, że podałam mu swój numer telefonu, bo dziennie dostaję kilkanaście(dziesiąt) smsów. Pytania o to gdzie/z kim/na jak długo wyszłam są na początku dziennym, ale po zdrowym opieprzu dał sobie spokój.


Możesz stwierdzić, że powinnam go zablokować, ale z drugiej strony takie zainteresowanie ze strony płci przeciwnej rzadko się zdarza...

Ostatniego pana najchętniej bym poznała. Trochę mu na początku nie wierzyłam w opowieści o nurkowaniu, łażeniu po górach oraz polowaniu na jelenie i ryby, ale stały napływ nowych zdjęć i merytoryczne odpowiadanie na pytania przekonało mnie do niego.

Do tego ma bardzo podobne do mojego poczucie humoru - sarkastyczno-głupkowate :). Niestety on wymyka mi się z rąk i ciągle nie ma czasu, a ja nauczona doświadczeniem - nie uganiam się za nim. W końcu jestem pułapką na myszy, a pułapka nie goni swoich zdobyczy :).

Ps. Wśród wiadomości na portalu przyszła i pora na erotomana-gawędziarza! Ha, przeżyłam wszystko, mogę umierać ;)

sobota, 10 sierpnia 2013

Z czasem u mnie średnio

Pisząc ostatni post postanowiłam, że będę częściej niż do tej pory wrzucała coś na bloga. Nagle jednak okazało się, że czasu mam jakby mniej...

Oczywiście wszystko przez portal randkowy. Jak nie było nikogo, to nie było nikogo, a teraz ni z tego ni z owego wielu facetów uważa mnie za atrakcyjną i każdy chce się ze mną spotkać. Właściwie mogę przebierać w ofertach matrymonialnych ;). Szerzej jednak o tym napiszę w kolejnym poście (mam nadzieję, że w ten weekend...)


Za to wielkimi krokami zbliża się ślub mojej koleżanki, o którym pisałam między innymi tutaj. 

Jak ten czas leci! Raptem został miesiąc! Ale za to, tak jak sobie obiecałam, kupiłam sukienkę do kolan, a nawet nieco wyżej. Kiedy ją zobaczyłam, z marszu się zakochałam. Sukienka była zapinana z tyłu na plecach, więc nie dopinałam jej, a za drugim razem wzięłam osobę towarzyszącą.

No i...dopięła mnie, ale na wdechu. Ponieważ krój i wszystko idealnie pasuje do mojej sylwetki, a mnie w ogóle ciężko zadowolić byle kiecką, więc ją kupiłam z postanowieniem, że za miesiąc dopnę się bez większego problemu. 

Ah te plecy...to one są najszersze, nie mówiąc już o brzuchu. Mam nadzieję, że dalej będę powoli chudła, bo znowu zaczęłam, być może dzięki spokojowi ducha, większej ilości snu i węglowodanów. No zobaczymy :).


Dieta...nie powiem, żebym była z siebie w 100 procentach zadowolona. Czasem zjem za dużo orzechów, raz nawet wypiłam piwo (o zgrozo! Ale to na randce, o której napiszę później), momentami miałam ochotę rzucić to w kąt, ale z dumą stwierdzam, że odkąd mieszkam sama - nie miałam dnia, w którym rzuciłabym całkowicie dietę. 

Wczoraj na przykład uratowało mnie pójście na fitness. Innym razem pomidory i marchewka. No sposobów jest mnóstwo...

Motywacji też nie brakuje. Nie mogę absolutnie przytyć, bo sukienka będzie do wyrzucenia, a najlepiej jeszcze trochę schudnąć. Mam miesiąc. Kto jest ze mną? :)