niedziela, 23 grudnia 2012

Pierogi i grubaska

Kilka dni przed świętami nareszcie zabrałam się za gotowanie i pieczenie. Na pierwszy ogień poszły pierogi, krokiety i uszka.

Oczywiście każdy odchudzający się boi się tego momentu, bo trzeba przecież te potrawy spróbować, sprawdzić czy się ugotowały itd. Ja miałam zamiar trzymać dietę do świąt, potem sobie popuścić pas, po świętach trzymać dietę aż do sylwestra, a potem z nowymi siłami, planami i postanowieniami zacząć 2013 rok.

Dziś niestety wyszło jak wyszło, czyli spróbowałam kilka nadprogramowych pierogów, uszek i czekoladek, które przywiózł mój kuzyn, który wraz z moim wujkiem przyjechali do nas na święta.

Mój wujek to postać bardzo pozytywna, radosna i dowcipna, za to często potrafi boleśnie dogryźć, zwłaszcza mi. Dziś powitał mnie słowami: cześć grubasku.

Dla mnie to był kubeł zimnej wody. Niby wiem, że dalej jestem gruba, ale ostatnio słyszałam tylko jak to ja nie schudłam i jak to nie znikam w oczach. Moja siostra próbując ratować sytuację powiedziała, że już dużo schudłam, właściwie to połowę (no przesadziła...) i że zaraz w ogóle mnie nie będzie. Zrobiło się dziwnie.

Cały dzień siedziałam w kuchni gotując te przeklęte potrawy myśląc, że tylko do tego się nadaje. Ach ta przedświąteczna atmosfera.

niedziela, 16 grudnia 2012

Kontrolowana wpadka

Wczoraj miałam cudowny dzień. Dzień moich urodzin. Tak. Z premedytacją zjadłam tort i pizzę. I wcale z tego powodu nie płaczę.

Dzień ten planowałam od dłuższego czasu. Czego to ja nie zjem i jak bardzo nie będę się opierniczać. Dosyć kontrowersyjne podejście do życia w trakcie diety, ale stwierdziłam, że raz na jakiś czas można sobie pofolgować.

Za to moja siostra (pisałam Ci, że ma bulimię i leczy się w szpitalu) rozpaczała, że ona najchętniej by uciekła z domu przed tym tortem, bo boi się przytyć. Więc jej powiedziałam, że nawet jeśli spełnią jej się najgorsze koszmary i przytyje 3 kilo (chyba maks jaki można przytyć w ciągu dnia) to tak na prawdę co z tego? Za miesiąc to zniknie (wliczając w to wpadki świąteczne) i po urodzinowych kilogramach nie będzie śladu. Niby się uspokoiła, ale widzę, że znowu ją nosi.

Ja za to wczoraj znowu przesadziłam z tym świętowaniem i zjadłam o 1 kawałek pizzy za dużo, za to uświadomiłam sobie jeden ważny i - można by było uznać za oczywisty - fakt. Kiedy wiem, że mogę zjeść wszystko (łącznie z batonami, bułkami, czekoladami itp.) to tak na prawdę...nie mam na nie aż takiej ochoty.



No, ale od początku. Chciałam zrobić sobie królewskie śniadanie więc poszłam do sklepu po inspirację. Oglądałam różne półki, w tym chipsy, słodycze, zupki chińskie (ostatnio w pracy miałam na nie ochotę), ale po raz kolejny okazało się, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Ostatecznie zrobiłam naleśniki, których i tak potem nie mogłam wcisnąć, bo były za słodkie.

Nie będę dokładnie opisywać co zjadłam i ile, bo nie o to chodzi. Za to szok przeżyłam stając niedawno na wadze. Okazało się, że wciąż czując pełny brzuch, w którym coś jeszcze jeździ, przytyłam...zaledwie 600 gram. Ważyłam się kilka razy, bo aż trudno w to uwierzyć, ale najwyraźniej fortuna dalej mi sprzyja :).

Z tej radości minęła mi chętka na wczorajszy kawałek pizzy i tort.

Nie wiem czy ja tylko tak bym miała na swojej diecie, ale czy to nie brzmi jak rewolucja w odchudzaniu?

czwartek, 13 grudnia 2012

Dziurka w pasku

Wchodzisz na wagę i widzisz kilo mniej. Mierzysz się i widzisz, że spadłaś kilka centymetrów. Nic tak jednak nie cieszy (oprócz widoku zachwyconego Twoją osobą mężczyzny) jak...przesunięcie dziurki w pasku o jedno oczko.

Niby nic, bo pasek ma przecież tych dziurek kilka(naście), ale do tej pory zakładałam go na ostatniej dziurce, teraz jest na przedostatniej i jestem zachwycona! Wcześniej zdarzało mi się założyć pasek z rozpędu na przedostatniej dziurce, ale teraz już to robię stale.

Dlaczego w sumie tak się nad tym rozwodzę? Powiedźcie, że jestem jedyną osobą, która zwraca na to uwagę :).

Poza tym chodzę już na fitness od prawie dwóch tygodni i muszę przyznać, że jest to doskonała forma spędzania miłego wieczoru. Z tego wszystkiego najbardziej lubię zmęczona, ale szczęśliwa wracać do domu. Mimo, że jest późno, ciemno, zimno i śnieg po kostki, uwielbiam ten swój 20-minutowy spacer, kiedy po prostu idę i o niczym specjalnym nie myślę. 

Takie drobne radości każdego dnia :).

niedziela, 9 grudnia 2012

Cierpię...

Kolejny dzień cierpię niewyobrażalne katusze. Boli niemal wszystko, a najgorzej ramiona. Tak. Byłam w fitnessclubie.

Pierwszy trening miałam w poniedziałek. Tańczyłam zumbę, która w moim mniemaniu jest przereklamowana i dla mnie za słaba (w sensie nie spociłam się). Potem, w czwartek poszłam na trening wytrzymałościowy, który jest najlepszym wyjściem dla odchudzających się. I to był błąd...



Podnosiłam sztangi, ciężarki, ćwiczyłam wszystkie mięśnie i to wszystko z uśmiechem na twarzy. Przed snem jeszcze sobie pomasowałam wszystkie mięśnie masażerem, który rano, okazało się, tym razem mnie zawiódł.

A żeby było śmieszniej, dziś znowu poszłam na trening, tym razem skupiający się na mięśniach brzucha i do tego z piłkami w roli głównej, z których co chwila spadałam. Bez gracji.

Oczywiście żartowałam z tym błędem. Niczego nie żałuję, ale jutro wyjeżdżam na wycieczkę i mam nadzieję, że nie odpadnę po pierwszym kilometrze...

Z drugiej strony w końcu należało mi się. Trochę mi głupio tak chudnąć bez niemal wysiłku przy osobach, które opowiadają o pocie i wylanych łzach. Montignac w swojej książce pisał, że głupotą XXI wieku jest skupianie się na ćwiczeniach, że tak na prawdę wystarczy wieczorny spacerek z psem. W moim przypadku sprawdziło się w 100 proc. Przez 5 miesięcy jadłam według jego zaleceń, a ćwiczenia kończyły się na jeździe rowerem do pracy, albo spacerach.



Czytając o odchudzających się gwiazdach nieraz łapałam się za głowę. Opisy drakońskich diet, minimum dwugodzinne codzienne treningi przerażały mnie. Zastanawiałam się, czy ważąc przykładowo 70 kg. nie będę musiała tego samego robić? Że kiedyś moje bezstresowe chudnięcie na pewno się skończy. Sama zresztą przez to przeszłam. Za pierwszym razem jak schudłam 30 kg., jadłam maksymalnie 1 tys. kalorii i ćwiczyłam 1-2h dziennie bez niedziel.

Tym razem okazało się, że może nawet bez ogromnego wysiłku mogłabym schudnąć te planowe 60 kg? Dlaczego więc zapisałam się na aerobik? Po pierwsze: bo to wielka frajda i wbrew pozorom bardzo relaksuje. Po drugie: bo chcę mieć wysportowaną sylwetkę o którą muszę już teraz zawalczyć. Po trzecie: bo chcę być sprawna fizycznie. I na reszcie po czwarte: żeby skóra mi nie wisiała :).

Nie można też lekceważyć dobroczynnego wpływu na dietę. Po takim treningu nie chcę mi się jeść niedozwolonych rzeczy, a do tego zauważyłam, że waga jest również łaskawsza: wczoraj wyświetliła mi równe 94,5 kg!

sobota, 8 grudnia 2012

Solidaryzujemy się?

Tak już jest, że swój ciągnie do swego. Ubrani na czarno metalowcy wystawiają porozumiewawczo symbol rogów, łysi pod nosem uśmiechają do siebie, a książkoholicy witają się skinieniem głowy.

Oczywiście przerysowałam nieco, ale przecież lubimy czuć, że należymy do jakieś subkultury, jesteśmy akceptowani i nie żyjemy na wrogiej, obcej planecie. Sama, kiedy latam z aparatem na - dajmy na to - koncercie, lubię ten moment, kiedy wszyscy w jednym rzędzie stoimy (bądź klęczymy) i pstrykamy zdjęcia nie przeszkadzając sobie, czasem pomagając i mimo, że nie wszyscy się znamy, uśmiechając do siebie.

Tak samo jest z innymi moimi pasjami, które lubię dzielić z innymi. W bibliotece, przy konkretnym dziale, na wycieczce, w teatrze, czy przed konferencją - czuję pewną więź ze współbohaterami danego wydarzenia będącego częścią mojego życia.



Inaczej z grubasami. Wiem, że bycie grubym nas nie definiuje, jednak wygląd jest ważnym (o ile nie najważniejszym) czynnikiem, na który zwracamy przy pierwszym kontakcie uwagę. Patrząc na obcą mi pulchną dziewczynę, wiem, że w tłumie chudzin, mogę być z nią kojarzona. Ja z kolei (głupio) w myślach mówię - na mnie nie patrzcie, nie mam z nią nic wspólnego...

Grubaski wywołują u mnie różne emocje. Raz jest to zwykłe współczucie, innym razem patrzę i zastanawiam się czy otyłość u niej wynika z obżarstwa, czy choroby, czy cierpi z tego powodu, czy stara się odchudzać, a może już chudnie i teraz wygląda o niebo lepiej niż miesiąc temu? Chyba nie jestem osamotniona w tych analizach...

Zresztą. Właśnie skończyłam książkę "Spowiedź heretyka", w której Nergal zapytany o osoby z nadwagą mówi: "Ludzie otyli to przeważnie ci, którzy nie zastanawiają się, co kładą na talerz. Po prostu napychają się niezdrową papką, którą mają pod ręką. Nie ma w tym żadnej świadomości. To jest mechaniczne, to ich pochłanianie. Poza tym otyłość jest przeważnie wynikiem lenistwa, którego jestem zajadłym wrogiem. Osoby, które świadomie podchodzą do jedzenia, rzadko kiedy są otyłe".



Mimo, że facet nigdy nie był gruby, ma sporo racji. Większość grubasów, w tym ja, niestety objada się bez zastanowienia i z tego powodu jest mi po prostu wstyd i dlatego nie chcę czuć się częścią tego świata. Dlatego patrzę na obcą mi, grubą dziewczynę i wiem, że w większości przypadków będzie to niestety objadająca się leniwa grubaska, która możliwe jednak, że podejmie heroiczną walkę ze sobą. I za to należą się oklaski na stojąco. 

wtorek, 4 grudnia 2012

Przed i po

Miał być post motywacyjny, ale rozwinął się wątek autobiograficzny. Tak niech zostanie :).

Dziś, jak już wcześniej pisałam, zobaczyłam na wadze 95 kg. Jest to oczywiście wciąż wynik monstrualny, bardzo niezdrowy dla całego ciała i - jak się domyślacie - chcę schudnąć więcej. Oficjalnie jednak schudłam ponad 20 kg i jestem bliżej celu o 33 proc.

Jak to się stało, że ważyłam ponad 115 kilo (we wcześniejszych notatkach mam nawet raz 119,1 kg.)? Sama nie wiem. Pulchniejsza jestem od podstawówki, a jeść lubiłam od zawsze. Wcześniej najwięcej przytyłam w gimnazjum, kiedy ważyłam 94 kg. Moja mama wysyłała mnie dwa razy do sanatorium odchudzającego, podczas którego oczywiście sporo schudłam, jednak wracając do domu dalej objadałam się, a moja mama nie umiała mnie upilnować (sama zresztą też nie chciałam mniej jeść).

Za sobą mam kilka diet, które kończyły się po kilku godzinach, dniach, tygodniach, lub miesiącach. Od gimnazjum próbowałam głodówki, różne diety oczyszczające i wymyślne kapuściane i jabłkowe. Dla młodego ciała było to oczywiście zabójstwo, jednak chciałam schudnąć jak najszybciej, najlepiej kilogram dziennie, żeby po miesiącu móc cieszyć się piękną sylwetką. Efektu się domyślasz. Po szkole, przychodziłam do domu bardzo głodna i widząc obiad zajadałam się nim myśląc: od jutra na pewno, a ponieważ dziś i tak był dzień stracony więc...szłam do sklepu i kupowałam słodycze. Dużo słodyczy.

U mnie w domu w ogóle jest problem z jedzeniem. Moja siostra ma od lat bulimię (teraz jest w szpitalu i leczy się), ja oczywiście nadwagę, mama z ojcem zaś jedzą bardzo nieregularnie. Kiedyś chciałam być jak moja siostra, żebym mogła obżerać się i potem to wszystko wymiotować. Szczęście w nieszczęściu nie mogłam zmusić się do wiadomej czynności, więc o tyle jestem zdrowsza. Jednak w gimnazjum jadłam razem z nią, tyle, że nie szłam potem do WC.

Potem w liceum (w drugiej klasie) poznałam swojego pierwszego chłopaka, który natchnął mnie do odchudzania. Podstawowym błędem było to, że odchudzałam się dla niego. Chciałam być najpiękniejsza, a on widać też czekał na koniec diety. Być może chciał, żebym w końcu poczuła się pewniej we własnej skórze, a może coś innego...w każdym razie po pół roku głodowania na diecie tysiąca kalorii rzuciłam to w cholerę i zaczęłam mieć ataki obżarstwa po których bolało mnie wszystko.

Mimo wszystko mam mocną psychikę. Lubię popłakać, często się stresuje, denerwuje i zamykam w sobie, jednak po tym wszystkim zdołałam zachować zdrowy rozsądek. Pięć lat temu po bolesnym rozstaniu z facetem miałam z początku autodestrukcyjne myśli. Po kilku miesiącach balowania i kilku dziwnych relacjach zostałam sama lokując uczucia w kilku facetach, którzy raczej tego nie zauważali. Potem wyjechałam za granicę na pół roku i wreszcie poczułam, że żyję. Wróciłam do Polski, obroniłam pracę magisterską i znalazłam pracę.

Teraz zaczęłam odchudzać się dla siebie. Stwierdziłam, że skoro mam pieniądze i mogę sobie pozwolić na różne dietetyczne smakołyki, to co stoi na przeszkodzie by teraz zacząć? Nic. I z tą myślą założyłam bloga :).

Długo wahałam się, czy wrzucić tu swoje zdjęcia. Za "nie" przemawiał głównie wstyd i niechęć do pokazywania swojego ciała publicznie, za "tak" zaś chęć pochwalenia się wynikiem i oczywiście podniesienie motywacji.

Po lewej stronie ważę najwięcej (mam podpisane 119,1 kg., ale to jest jeszcze ze wcześniejszej próby odchudzania). Po prawej zaś najnowsze zdjęcia z zeszłej soboty :). Stanik i majtki te same. Sorki, że tak amatorsko powycinane, światło inne i w ogóle wszystko źle, ale nie mam czasu na zaawansowane photoshopy :)

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Korekta wczorajszych wyników!

Stała się rzecz niesłychana! Dziś weszłam na wagę i zobaczyłam...równe 95 kg!!

To oznacza, że jednak (z małych poślizgiem) udało mi się dojść do wyznaczonego sobie celu! Schudłam 4,3 kg. (chyba, bo nie mam swojej tabeli z rozmiarami).

Jestem przeszczęśliwa, a o 17 idę na aerobik! Wyczekuj też drobnego prezentu motywacyjnego ode mnie. Wrzucę dziś wieczorem, albo jutro (zależy kiedy zdążę).

niedziela, 2 grudnia 2012

Ciam po pięciu miesiącach odchudzania

No nie ma czym się chwalić. Waga się zatrzymała i żadne ćwiczenia nie były w stanie jej ruszyć...

No ale schudłam 2,5 kg., co jak na niemal całomiesięczne zatrzymanie spadku wagi jest dobrym wynikiem, ale niewystarczającym. Ok, ale najpierw podsumowanie.

Po pięciu miesiącach schudłam 19,8 kg. (ach te 200 g...). W listopadzie schudłam 0,7 proc. tłuszczu i o 0,2 proc. przybyły mięśnie (co jak na kilka dni ćwiczeń jest chyba dobrym wynikiem ;) ), w ramionach mam mniej o 3 cm (-17 cm. od początku diety), - 2 cm. z talii (-22 cm. od początku), - 2 cm. z uda (- 16 cm.), - 4 cm. z łydki (! - to ten stepper, -7 cm. od początku). Reszta bez większych zmian.



Nie jestem zachwycona, ale wczoraj kiedy ważyłam się, po raz pierwszy zobaczyłam 95 (z groszami ;)) na liczniku i...jeszcze niecałe 2 kg., a będę startować z wagi licealnej (co prawda największej jaką wówczas miałam, ale zawsze). Chciałabym ważyć 94 kg. w styczniu, ale wiem, że święta i urodziny mogą mi pokrzyżować plany. Postaram się schudnąć jak najwięcej, a z jakiej bym wagi nie ruszała 1 stycznia to nie ma aż takiego znaczenia.

Mam też nowe postanowienie. Niezwiązane zupełnie z dietą, za to ze zdrowiem i ładnym wyglądem. Chcę skorygować swoje nieuleczone w dzieciństwie płaskostopie, które niszczy wszystkie moje buty. Wiem, że radą na to mogą być specjalne wkładki, ale najlepiej pójść do ortopedy. Może też kręgosłup przydałoby się zbadać? W każdym razie, podczas chudnięcia stopniowo będę korygować różne rzeczy, w tym wzrok (chcę sobie zrobić laserowo), wybielanie zębów i włosy (żeby były piękne, grube i długie). Nie wiem czy zdążę w rok (bo tyle gdzieś mi się zostało diety), ale warto już teraz zacząć dbać o siebie. Przyjmuję, że czas diety to czas poprawy swojego wyglądu w sposób totalny.


To też nieco łączy się z tym, że teraz nie wyglądam zbyt wyjściowo i np. do wczoraj miałam odrosty (przyjaciółka mnie zmusiła do zafarbowania, bo nie mogła na mnie patrzeć). No, ale teraz chcę się skupić na ćwiczeniach (w końcu zapisuję się do fitnessclubu!) i tej korekcji postawy. Można powiedzieć, że jestem w fazie rozwoju ;).

Poza tym chciałam pocieszyć siebie i innych, którzy zmagają się z tym samym problemem co ja. Zahamowanie chudnięcia jest rzeczą zupełnie normalną i każdy musi przez to przejść. I to nie raz (jeśli ma więcej niż 5 kg. do zrzucenia). Ten okres jest bardzo trudny, bo człowiek odmawia sobie jedzenia, a efektów nie ma, ale trzeba koniecznie to wytrzymać, bo wówczas organizm przyzwyczaja się do nowej wagi i jest to równie ważne jak samo chudnięcie.

Ja ten okres wytrwałam z kilku powodów. Wszyscy zaczęli zauważać, że schudłam i za każdym razem jak mnie widzą, wyglądam szczuplej. Poza tym zatrzymanie wagi przechodziłam już nieraz i wiem, że jest to rzecz nieunikniona, po której waga spada jak gdyby nic. Aha i teraz siedzę w dżinsach, które ostatnio miałam na sobie jakieś 3 lata temu :).

Poza tym waga powoli rusza w dół, więc...wracam na tor.