środa, 17 marca 2021

Montignac - aktualizacja

 Zapomniałam jak dieta Montignaca wpływa na mój organizm. Wróciłam do tego sposobu żywienia, bo pamiętam, że na niej chudłam, ale zapomniałam dlaczego. Teraz tylko zadaje sobie pytanie: dlaczego ją porzuciłam kilka lat temu? 

Jeszcze niedawno non stop byłam głodna. Codziennie o 9-10 rano musiałam jeść drugie śniadanie, bo burczało mi w żołądku, co ewidentnie świadczyło o głodzie fizycznym, a nie jakimś tam wymyślonym z nudów. Jadłam wtedy płatki owsiane z jogurtem i owocami, bo czułam spadek energii. Teraz nie czuję głodu aż do 11-12, co niby nie jest aż tak wielką różnicą czasową, ale też mam inny rodzaj głodu. Mogę spokojnie przygotować obiad, który zazwyczaj złożony jest z surówki i mięsa/ ryby. Po takim posiłku czuję się zaspokojona. Nie myślę o dokładkach, czy czymś słodkim. Mam też dużo więcej energii, która jest równo rozłożona w ciągu dnia. 

Jem mniej i mniej potrzebuję, chociaż więcej się ruszam. Cud? A może po prostu produkty o niskim indeksie glikemicznym są kluczem, bo mimo, że wcześniej jadłam według mnie zdrowo, to jednak niektóre produkty miały wysoki indeks glikemiczny, jak banany, ziemniaki, czy chleb. Pomijam tu historie ze słodyczami, bo wtedy miałam napady głodu, których teraz nie mam. 

Obiecuję sobie, że więcej nie będę czytać porad na temat co jeść, żeby być szczupłym, bo nigdy mi to na dobre nie wychodzi...

 

środa, 10 marca 2021

Humanista i matematyka

 Kiedy miałam około 16 lat musiałam (jak wielu innych) podjąć ważną decyzję w sprawie mojej przyszłości: z czego zdawać maturę i na jakie iść studia.

Nie byłam pewna siebie i swoich umiejętności. Poszłam do wymagającego liceum, które dało mi do zrozumienia, że jestem noga ze wszystkiego. Nie byłam "piątkową" uczennicą, co najwyżej miałam dobre oceny z polskiego i wfu. Zazdrościłam geniuszom. Mogły zdawać maturę ze wszystkiego i ze wszystkiego by zdały. Ja z kolei myślałam, że gdybym zdawała maturę z geografii czy fizyki to na bank bym oblała i skończyła jako kasjerka w Biedronce (pardon dla wszystkich kasjerów, nie miałam wówczas zbytniego poważania dla tej profesji). W związku z tym zdawałam maturę z historii sztuki, której nawet nie uczono w moim liceum. Nie miałam pomocy. Bałam się oceny innych, więc uczyłam się sama. Wbrew pozorom uwielbiałam to. Uczyłam się bez presji innych i wiedza szybko wpadała mi do głowy. Zdałam maturę na dosyć wysokim poziomie i poszłam na studia. Myślałam, że to jest moje przeznaczenie, w końcu tak świetnie sobie radziłam. Na studiach byłam w końcu "piątkowa".

Teraz mam ochotę sobą sprzed niemal 20 lat potrząsnąć, chociaż pisząc to widzę w czym tkwił problem. Strach przed osądem innych powodował, że poszłam w zupełnie innym kierunku niż moje wcześniejsze ambicje. Chciałam na przykład zostać architektem. Mój ojciec stwierdził, że do tego trzeba znać się na matematyce, więc zrezygnowałam z góry zakładając, że jestem zupełnym tępakiem i w życiu nie nauczę się tej matematyki.

Pomijam w tym momencie moich rodziców, którzy mi nie pomogli w podjęciu decyzji. Zawsze czułam, że z problemami muszę uporać się sama. Dopiero niedawno zauważyłam, że najszybciej uczę się sama. Dajcie mi książki i zamknijcie w pokoju z kawą i fajną muzyką, a wiedza sama mi do głowy wpadnie. Dlaczego tego nie robiłam kiedyś z matematyką? Chyba z góry założyłam, że jestem tym sławetnym humanistą, więc nie ma co na siłę zmuszać mnie do zrozumienia liczb, bo dla mnie to czarna magia.

Wracając do 2021 roku. Niedługo zacznę studia w Australii, jednak żeby dostać się na oficjalną listę studentów muszę zdać dwa egzaminy, w tym z "analizy danych" co, z tego co podpatrzyłam w podręcznikach, oznacza: MATEMATYKA.

Mogłabym poddać się mówiąc, że przecież jestem humanistką i nie mogę tknąć matmy. Mogłabym też czekać aż zacznie się kurs z tego przedmiotu i wyrywać włosy podczas egzaminu. Zamiast tego zaczęłam naukę już teraz. Dzięki Bogu za internet i Youtube, bo za moich czasów nie było tysięcy filmików, które przypominają korepetycje. Włączyłam nagrania nauczycielki przygotowujące do matury i...zaczęłam rozumieć coś czego nie rozumiałam w liceum, czy gimnazjum. Pamiętam, moja nauczycielka nigdy mnie nie prosiła do tablicy, bo wiedziała, że będę tam stała jak słup soli z kredą w ręce i łzami w oczach. Na kartkówkach i sprawdzianach zazwyczaj ściągałam i tylko nieliczne tematy były dla mnie łatwiejsze "czwórkowe". 

Teraz, gdybym mogła, powiedziałabym sobie, że mogę nauczyć się matematyki. Mogłabym nawet zdać maturę, która pomogłaby mi w osiągnięciu swojego marzenia. Potrzebowałabym do tego dużo więcej czasu i na pewno wymagałoby to większego wysiłku psychicznego niż nauka historii sztuki, ale na bank warto.

No nieważne. Nie ma co się rozwodzić nad "gdyby". Teraz oglądam kolejne filmiki i mój mąż sam się dziwi, że coś z tego rozumiem, bo on z kolei potrzebowałby korepetytora. Ja lepiej czuję się ucząc się sama. Mnie inni ludzie stresują i/lub rozpraszają. Myślę, że warto jest znać swoje możliwości i limity. Gdybym miała dzieci to napewno bym na to zwróciła uwagę. 

piątek, 5 marca 2021

Myśli jak chmury na niebie?

 Zawsze fascynował mnie koncept panowania nad myślami. Istnieją różne "szkoły" podejścia do naszych myśli. Jedni uważają, że można je zmieniać, kierować nimi, wyciszać je lub wywoływać, zależnie od potrzeby. To te same osoby, które radzą nam patrzeć w lustro i powtarzać sobie różne pozytywy, które rzekomo mają wpływać na naszą podświadomość i przyciągnąć szczęście.

Inni z kolei uważają, że myśli nam się przytrafiają, są jak chmury na niebie - pojawiają się i znikają. Nie mamy na nie wpływu, dlatego nie wolno się z nimi utożsamiać. Myśli, które nam wpadają do głowy są efektem np. wychowania, środowiska z którego pochodzimy i traum, które nam się przydażyły. Nie mamy nad tym kontroli ani wpływu i dlatego nie powinniśmy się do nich przywiązywać.

Myślę, że sama jestem gdzieś po środku i uważam, że obie wersje są prawidłowe. Odpowiedź na to, które z podejść jest adekwatny dla tej konkretnej myśli jest jej pochodzenie - nieświadomość, czy świadomość.

Myśli, które pochodzą z naszej nieświadomości (nie mylić z podświadomością) to właśnie te chmury na niebie, które sterują naszymi uczuciami. Np. oglądając romantyczny film wpada nam myśl, że o ojezusmaria jestem taka samotna, nie mam chłopaka, od lat z nikim się nie całowałam buuu i ryk. Myśl ta powoduje płacz i złe samopoczucie. Tu prawidłowa reakcja by była nie przywiązywanie się do niej, czyli nie wpajanie sobie, że jestem beznadziejna beksa. 

Myśl z kolei pochodząca z naszej świadomości to myśl, która nas określa kim jesteśmy. Świadomie na przykład chcę schudnąć i mówię sobie (świadomie), że mogę schudnąć, wybieram też sposób i racjonalnie do tego zadania podchodzę. Pułapka pojawia się kiedy myśli świadome i nieświadome zaczynają się rozdzielać i działać przeciwko sobie. Nieświadomie swój wybrany proces sabotuję, na przykład obżerając się w sobotni wieczór mówiąc sobie, że a pal to licho i tak nigdy nie schudnę. 

Jak z tym walczyć? Najpierw włączać świadomość. Jest to bardzo męczący sposób. Człowiek nie lubi być świadomym i świadomego myślenia. Te "pleple" w głowie, z którym niektórzy się utożsamiają jest nieświadome. Działa jak radio nagrane przez twoich rodziców, sąsiadów czy kolegów ze szkoły. To nie jesteś Ty. 

Świadomością możesz również wyprzeć nieświadomość. Kiedy pojawia Ci się myśl, oranyjulek najadłabym się pączkami, możesz świadomie je zmienić. Od Tony'ego Robbinsa nauczyłam się techniki, dzięki której pączki przestają być aż tak pożądane. Jak to zrobić?

Po pierwsze możesz sobie je obrzydzić. Na przykład wyobraź sobie ulubioną potrawę, np. pączki z lodami. Potem wyobraź sobie te pączki jak po nich łażą jakieś robaki, leży tam zdechły karaluch, pies na to wszystko narzygał, a potem mewa za przeproszeniem nasrała. No i najgorsze - lody się roztopiły. Czy dalej chcę jeść te pączki? Noł łej! 

Tę technikę używam codziennie podczas treningu cardio. Biegam sobie i najpierw wyobrażam sobie super potrawę przy której zawsze kończę na kompulsjach, a potem wyobrażam sobie glizdy i karaluchy, a uwierz mi - w Australii karaluchy są na sterydach, więc niewiele trzeba żeby mi się tego wszystkiego odechciało.

Druga technika jest moim zdaniem rewolucyjna. Kup sobie co tam uwielbiasz, ale bez przesady. Na przykład ja lubię hot doga w bułce. Nie są to pączki z lodami, ale powiedzmy - OK, w skali od -10 (w życiu tego nie tknę) do +10 (olaboga muszę to mieć), hot dogi są gdzieś przy +3 do +5 (zależy jak bardzo jestem głodna), czyli noooo...zjadłabym, ale wolę pączki z lodem.

Potem skup się i spróbuj przesunąć swoje pożądanie o 2 stopnie wyżej. Możesz w wyobraźni coś dodać (na przykład ja bym dodała keczup i musztardę) żeby być nieco bardziej zainteresowanym zjedzeniem tego. Jak już tego dokonasz, spróbuj przesunąć jeszcze bardziej, do +10. Ja musiałam wyobrazić sobie smak tego hotdoga, jak będzie soczysty, jak bułka będzie mi miękko opierała się zębom i tak dalej (czy tylko ja tu widzę seksualny podtekst?). Co się zmieniło? SKUPIENIE. Musiałam całą swoją uwagę skupić na tym głupim hot dogu, żeby od +3, czyli hmm no zjadłabym wskoczyć do +10, czyli aniołyniebiańskietrzymajciemniemuszętozjeść. 

Wiesz, że możesz tak samo zrobić w drugą stronę? Spróbuj zmienić swoje pożądanie zjedzenia tego czegość od +10 do 0, czyli neutralnego meh, nie muszę w ogóle tego jeść. Jak tego dokonać? Zmień uwagę. Pomyśl o czymś innym, o zakupach, o obowiązkach domowych, zadaniach, cokolwiek. Potem z neutralnego można przejść do -3, czyli "nie chcę tego jeść". Jak? Ja na przykład wyobraziłam sobie przesolonego hotdoga. Od -3 do -10 to już łatwe, dla mnie to są te robaki...

Tony Robbins poleca robienie tego ćwiczenia jak najczęściej, aż będziesz w tym mistrzem. Chodzi o to, żebyś miała świadomość, że możesz zmieniać swój stan kiedy tylko chcesz i w którą stronę chcesz. Możesz zacząć uwielbiać brokuły i brzydzić się pączkami. Jak już wcześniej pisałam, świadomość jest jednak męcząca. Teraz znalazłam łatwiejszy sposób na zmianę uwagi od jedzenia. Zaczynam niedługo studia. Sama już myśl o studiowaniu powoduje, że nie myślę za specjalnie o jedzeniu. Kiedyś o tym pisałam w poście Dieta mimochodem. Myślę, że teraz weszłam w tryb automatu. Codziennie trenuję o jem zgodnie z dietą nie zastanawiając się za specjalnie nad tym co robię. Jak tylko zacznę studia automatyzm tym bardziej będzie mi sprzyjał, bo serio - studia po angielsku wymagają ode mnie podwójnego skupienia i nie potrzebuję dramy pod tytułem "jaka nowa dieta byłaby dla mnie dobra, ale od jutra bo od dziś sobie pojem"...