niedziela, 25 kwietnia 2021

Nawyk organizacji

 Wielokrotnie czytałam o wielkich biznesmenach czy ludziach polityki jak Mark Zuckerberg, Steve Jobs czy Barack Obama i Hillary Clinton, którzy by zaoszczędzić czas i energię, ubierają się zwykle w to samo. Czasem się nad tym zastanawiałam. Dla mnie wybór "kreacji" zajmuje raptem chwilę, więc nigdy nie uważałam ten trik za użyteczny. Nie dawało mi to jednak spokoju. Dlaczego czytając wywiady z mózgami tego świata często natykałam się na tę informację przedstawioną w formie lifehacka?

Ostatnio czytałam książkę o nawykach, które odpowiednio wykształcone są właśnie takimi użytecznymi trikami ułatwiającymi życie. Nawyki powodują, że nie marnujemy silnej woli na trywialne rzeczy, jak na przykład wybór spodni, bo jak się okazuje, każdy wybór przed którym stoimi powoduje, że wyczerpujemy energię, którą moglibyśmy wykorzystać na bardziej konstruktywne myślenie. 

Niestety bez odpowiedniego nadzoru można uformować bardzo szkodliwe nawyki jak np. w moim przypadku objadanie się. Na szczęście świadomie możemy je zmieniać i tworzyć nowe.

Uzbrojona w tę wiedzę postanowiłam zorganizować sobie życie i wykształcić nawyki, które pomogą mi uporać się z pracą i nauką. Jednym z nich jest gotowanie posiłków na cały tydzień według zaleceń dietetyka, dzięki czemu nie będę musiała zastanawiać się co zjeść i co kupić w sklepie. Znalazłam polskiego dietetyka mającego dobre opinie, któremu napisałam, że mam historię z zaburzeniami odżywiania i dlatego lepiej wprowadzić delikatny deficyt kaloryczny, bo inaczej umieram z głodu, co też powoduje, że tracę energię na walczenie ze swoim głodem. Dietetyk wysłał mi menu na tydzień z kalorycznością 2200 kalorii, co mnie pozytywnie zdziwiło, bo do tej pory dietetycy zalecali mi dietę maksymalnie 1700 kalorii. Jak widać, szczerość popłaca.

Innym nawykiem, który chcę wykształcić jest działanie według z góry ustalonego planu. W weekendy piorę, sprzątam i spisuję wydatki. W tygodniu pracuję i uczę się. Sport również został zorganizowany co do minuty. Codziennie spędzam minimum 30 minut na uprawianie sportu, który ma mi dotlenić mózg i pomóc w koncentracji. 

Nie jestem oczywiście w tym idealna. Dalej marnuję czas na fejsbuki i zamiast odpoczywać rozciągając się, czy medytując (co planowałam) to "odpoczywam" czytając jakieś głupie teksty w stylu: Zobacz jak gwiazdy się starzeją! (lol)

Kiedyś brzydziłam się taką organizacją. Byłam lekkim duchem, któremu obce było planowanie. Teraz widzę, że bardzo dużo marnowałam energii na codzienne wybory i działanie "zgodne z nastrojem", bo musiałam co chwila podejmować decyzję co tu zrobić, gdzie iść, co zjeść, jak się ubrać, jak pomalować oczy itd...

Nie jestem oczywiście szefową wielkiej korporacji, więc nie muszę szlifować każdej sekundy swojego życia, ale zauważyłam, że ta taktyka jest przydatna także dla normalnego zjadacza chleba. Im mniej spędzam czasu na dokonywaniu wyborów tym więcej energii mam do nauki. 

piątek, 9 kwietnia 2021

Permutacje i kombinacje

Chyba oszalałam wybierając się na studia pracując przy tym na cały etat. Codziennie uczę się statystyki i nie poddaję się tylko dlatego, że mąż mnie dopinguje i już pochwalił się wszystkim sąsiadom.

Nie mam na nic czasu. Ledwo nadążam chodząc do siłowni i na spacer. Jeszcze nawet oficjalnie nie zaczęłam studiów, a już zaczynam panikować jak mam ogarnąć pracę, naukę i dietę naraz. Niestety były porażki.

Zacznę jednak od zwycięstw. Niedawno miałam test na obywatelstwo australijskie i...zdałam! Nie był to trudny test, ale jednak trzeba było nauczyć się mapy Australii, flag i zasad sprawowania władzy, co nie było dla mnie intuicyjne, bo nigdy za szczególnie nie interesowałam się polityką. To jest jednak już za mną. Oficjalnie zostanę obywatelką Australii za kilka miesięcy podczas lokalnej ceremonii! 

Dziwne uczucie. Nie zastanawiałam się nad duchowym tego znaczeniem. Wybrałam podwójne obywatelstwo w celach bezpieczeństwa i wygody. Jako rezydent Australii mam prawie równe prawa co obywatel, ale jednak są drobne rozbieżności widoczne zwłaszcza podczas pandemii koronawirusa i studiowania. Gdybym straciła pracę przez szalejącego wirusa, nie miałabym dostępu do dodatkowej pomocy od państwa, a studiując nie mam prawa do ubiegania się o kredyt państwowy. Nie mam też prawa do różnych grantów, więc ten dodatkowy koszt 250$ wydaje mi się małą inwestycją w porównaniu z ewentualnymi profitami.

Czy czuję się jednak australijką? Nie. Nigdy nie będę traktowana jako "jedna z naszych", co mnie nie dziwi, bo czy w Polsce imigranci, którzy zdobyli polskie obywatelstwo są traktowani jak "nasi"? Śmiem wątpić. Nieraz brakuje mi poczucia przynależności. Ludzie zazwyczaj traktują mnie życzliwie, ale jednak czuć rezerwę, co chyba nigdy się nie zmieni, chyba, że przeprowadzę się do miasta, gdzie jest więcej imigrantów. No, ale może to kwestia mojego podejścia.

Imigracja mnie wzmocniła. Jestem bardziej zdecydowana i mocniej prę do przodu, bo muszę starać się co najmniej dwa razy bardziej niż w Polsce, gdzie mama mnie wychowała na zasadzie "nie kop pana, bo się spocisz". Teraz widzę, że na sukces trzeba sobie zapracować. Oczywiście można żyć na zasadzie, że wszystko ma być łatwe i przyjemne, ale w końcu nadszedł czas żeby Ciam pokazała zęby i wypiłowane na ostro paznokcie.

Porażki...cóż też były. Dieta znowu leży. Nie wiem jak mam chudnąć, pracując i studiując na raz. Czy ktoś tu ma podobny problem? Wymyśliłam, że znajdę dietetyka, który da mi gotowy plan posiłków, które będę gotować co niedzielę na cały tydzień (co zaoszczędzi mi czas w tygodniu). Innym pomysłem jest aplikacja na telefon z różnymi planami posiłków, ale nie chcę też spędzać przy niej za dużo czasu.

Poza tym siłownia dalej stoi pod znakiem zapytania. O ile się nie mylę, sport dotlenia mózg więc powinnam jednak nie rezygnować, bo w efekcie moja nauka może być bardziej efektywna. Zdrowa dieta też powinna mi sprzyjać, bo wiadomo - jarmuż z kosmosą ryżową może wzmocnić pamięć (czy coś koło tego).

Co myślisz?