poniedziałek, 14 lipca 2014

Powrót na deski fitnessclubu

Nareszcie! Dostałam kartę benefit i z nieukrywaną radością zapisałam się do klubu.

Wstyd niestety zwyciężył i nie wróciłam do swojego ulubionego klubu o którym pisałam min. tutaj, tutaj i tutaj, a o efektach choćby nawet tutaj. Bałam się, że moi trenerzy zauważą większe boczki, albo to że już nie mam tyle siły co wcześniej. W sumie bez sensu, bo co ich to obchodzi, ważne, że wróciłam, ale i tak wolę zaczynać od nowa w innym miejscu i z czystą kartą.


Niestety nowy klub okazał się gorszy pod względem proponowanych zajęć i od sierpnia zapisuję się gdzieś indziej, ale nie o tym w sumie chciałam.

Na dzień dobry poszłam na Indoor Walking (bieżnia mechaniczna) pamiętając, że zaczynałam swój romans ze sportem właśnie od tego (3x w tygodniu). Z pewnym niepokojem, ale i ekscytacją stanęłam w pierwszym rzędzie z miną znawcy i zaczęłam sobie powoli iść po bieżni zaznaczając trenerce, że tutaj jestem po raz pierwszy, ale już kiedyś uczęszczałam na tego typu zajęcia.

Pewna siebie mina znawcy nie utrzymała się za długo. Po pierwszych minutach rozgrzewki zrobiłam się czerwona, a w połowie treningu purpurowa. Pulsometr cały czas informował mnie, że mam zwolnić, bo 170 to stanowczo za wysoko, a kiedy intensywność sięgnęła zenitu zastanawiałam się czy spasować, zemdleć, a może tylko zwymiotować.


Po 40 minutach treningu jednak przyszła pora na...endorfiny. Wiedziałam, że zbliża się koniec (nie mój, tylko treningu :P) i poczułam ogromne zadowolenie pomieszane z irytacją, że moja wydolność spadła do zera. Widząc co się dzieje z moim sercem podczas ćwiczeń domyślałam się, że i pewnie mięśnie rano powiedzą mi co myślą na temat mojego pomysłu.

I tu kolejne zaskoczenie. Wydolność po dwóch miesiącach bez ćwiczeń w fitnessklubie wyraźnie spadła, za to siła mięśni...nie. Prawie w ogóle nie odczuwałam skutków dnia poprzedniego i spokojnie mogłam iść na kolejny trening (jednak spokojniejszy, stwierdziłam, że wydolność podwyższę niekoniecznie przy okazji wypluwając płuca ;)).


Jaki teraz mam plan? Cóż, przede wszystkim nic na siłę, żeby się nie zniechęcić. Rezygnuję z aerobiku na rzecz siłowni i basenu/ biegania utrzymując w miarę stały puls ok. 65-70proc. HRmax. Cel - wydolność i schudnięcie (a jakże ;)).

5 komentarzy:

  1. pozostaje zyczyć ci powodzenia i wytrwałości. piękne gify ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, za każdym razem jak widzę te lecące laczki to parskam ze śmiechu :D

      Usuń
  2. Powodzenia. Ja z siłownią dałam sobie spokój po ostatnim wypadku, a na basen jakoś nie mogę dotrzeć. Chyba pora wziąć się w garść, ruszyć tyłek i zacząć coś robić.

    OdpowiedzUsuń
  3. Również życzę powodzenia! Poza tym doskonale Cię rozumiem - wiem jak to jest wracać na siłownię po dłuższej przerwie, bo sama to przerabiałam ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w sumie powrót do siłowni przechodzi dosyć dobrze. Czuję, że sukcesywnie nabieram mocy, chyba genetycznie jestem przystosowana do takiego wysiłku. Jestem jak ludzki koń pociągowy xD

      Usuń