środa, 10 marca 2021

Humanista i matematyka

 Kiedy miałam około 16 lat musiałam (jak wielu innych) podjąć ważną decyzję w sprawie mojej przyszłości: z czego zdawać maturę i na jakie iść studia.

Nie byłam pewna siebie i swoich umiejętności. Poszłam do wymagającego liceum, które dało mi do zrozumienia, że jestem noga ze wszystkiego. Nie byłam "piątkową" uczennicą, co najwyżej miałam dobre oceny z polskiego i wfu. Zazdrościłam geniuszom. Mogły zdawać maturę ze wszystkiego i ze wszystkiego by zdały. Ja z kolei myślałam, że gdybym zdawała maturę z geografii czy fizyki to na bank bym oblała i skończyła jako kasjerka w Biedronce (pardon dla wszystkich kasjerów, nie miałam wówczas zbytniego poważania dla tej profesji). W związku z tym zdawałam maturę z historii sztuki, której nawet nie uczono w moim liceum. Nie miałam pomocy. Bałam się oceny innych, więc uczyłam się sama. Wbrew pozorom uwielbiałam to. Uczyłam się bez presji innych i wiedza szybko wpadała mi do głowy. Zdałam maturę na dosyć wysokim poziomie i poszłam na studia. Myślałam, że to jest moje przeznaczenie, w końcu tak świetnie sobie radziłam. Na studiach byłam w końcu "piątkowa".

Teraz mam ochotę sobą sprzed niemal 20 lat potrząsnąć, chociaż pisząc to widzę w czym tkwił problem. Strach przed osądem innych powodował, że poszłam w zupełnie innym kierunku niż moje wcześniejsze ambicje. Chciałam na przykład zostać architektem. Mój ojciec stwierdził, że do tego trzeba znać się na matematyce, więc zrezygnowałam z góry zakładając, że jestem zupełnym tępakiem i w życiu nie nauczę się tej matematyki.

Pomijam w tym momencie moich rodziców, którzy mi nie pomogli w podjęciu decyzji. Zawsze czułam, że z problemami muszę uporać się sama. Dopiero niedawno zauważyłam, że najszybciej uczę się sama. Dajcie mi książki i zamknijcie w pokoju z kawą i fajną muzyką, a wiedza sama mi do głowy wpadnie. Dlaczego tego nie robiłam kiedyś z matematyką? Chyba z góry założyłam, że jestem tym sławetnym humanistą, więc nie ma co na siłę zmuszać mnie do zrozumienia liczb, bo dla mnie to czarna magia.

Wracając do 2021 roku. Niedługo zacznę studia w Australii, jednak żeby dostać się na oficjalną listę studentów muszę zdać dwa egzaminy, w tym z "analizy danych" co, z tego co podpatrzyłam w podręcznikach, oznacza: MATEMATYKA.

Mogłabym poddać się mówiąc, że przecież jestem humanistką i nie mogę tknąć matmy. Mogłabym też czekać aż zacznie się kurs z tego przedmiotu i wyrywać włosy podczas egzaminu. Zamiast tego zaczęłam naukę już teraz. Dzięki Bogu za internet i Youtube, bo za moich czasów nie było tysięcy filmików, które przypominają korepetycje. Włączyłam nagrania nauczycielki przygotowujące do matury i...zaczęłam rozumieć coś czego nie rozumiałam w liceum, czy gimnazjum. Pamiętam, moja nauczycielka nigdy mnie nie prosiła do tablicy, bo wiedziała, że będę tam stała jak słup soli z kredą w ręce i łzami w oczach. Na kartkówkach i sprawdzianach zazwyczaj ściągałam i tylko nieliczne tematy były dla mnie łatwiejsze "czwórkowe". 

Teraz, gdybym mogła, powiedziałabym sobie, że mogę nauczyć się matematyki. Mogłabym nawet zdać maturę, która pomogłaby mi w osiągnięciu swojego marzenia. Potrzebowałabym do tego dużo więcej czasu i na pewno wymagałoby to większego wysiłku psychicznego niż nauka historii sztuki, ale na bank warto.

No nieważne. Nie ma co się rozwodzić nad "gdyby". Teraz oglądam kolejne filmiki i mój mąż sam się dziwi, że coś z tego rozumiem, bo on z kolei potrzebowałby korepetytora. Ja lepiej czuję się ucząc się sama. Mnie inni ludzie stresują i/lub rozpraszają. Myślę, że warto jest znać swoje możliwości i limity. Gdybym miała dzieci to napewno bym na to zwróciła uwagę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz