Kurcze, wiesz, że kilka dni temu strzelił mi miesiąc w Kanadzie? Jak ten czas zapier...nicza!
W Kanadzie czuję się jak u siebie. Swój kącik urządziłam z pogodną myślą, że oto te cztery kąty od teraz będą moją oazą spokoju i pieczarą w której ukryję się przed całym złem tego świata.
Teraz widzę, że tęskniłam za amerykańskim luzem, uśmiechem, a nawet powtarzanym do każdego jak mantra: Hi! How are you? I równie mantrowym odpowiadaniem: good!/not bad/oh fabulous. A może tęskniłam za wolnością i robieniem tego o czym marzyłam od lat (tak, od lat marzyłam o gównianej robocie wykonywanej w raju). A może nie chodzi o miejsce, tylko o poczucie wartościowego spędzania czasu, albo o myśl, że jest się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Jakby nie było, czuję się spełniona. W gruncie rzeczy, bo dołki, załamki i łzy też były.
Ciężko w jednym poście opisać wszystkie anegdoty i przygody, które przeżyłam w ciągu minionego miesiąca. Niektóre historie straciły już na znaczeniu, inne przestały być tak śmieszne jak za pierwszym opowiedzeniem, kolejne po prostu wyblakły, bo zastąpiły je inne. Niektóre też chcę zachować tylko dla siebie.
Pokrótce opowiem o swoich spostrzeżeniach. Po pierwsze, w prowincji, w której obecnie znajduję się panuje zbiorowa histeria dotycząca dzikiej zwierzyny. Każdy, ale to absolutnie każdy ostrzega o groźnych niedźwiedziach grizzli, pumach, wilkach i krwiożerczych łosiach w czasie rui. Właściwie jakbym tak każdego słuchała to bym z domu ze strachu nie wychodziła. No i faktycznie początkowo bałam się gdziekolwiek wychodzić poza miasto, ale jak to u mnie bywa - ciekawość była silniejsza od strachu i teraz niemal codziennie jestem na jakieś trasie i dobrze, bo większość osób, które sieją strach i popłoch - w życiu nie weszła na żadną górę. Ale żeby nie było - spray na niedźwiedzie noszę zawsze przy sobie, a poza tym daję koncerty w najbardziej odludnych miejscach żeby ostrzec zwierzynę, że oto idzie człowiek.
Taką zwierzynę upolowałam!
Po drugie, większość kanadyjczyków myśli, że jestem z Montrealu, bo mam obcy akcent. Najpierw myślałam, że hoho mam seksowny francuski akcent, ale jedna obeznana w świecie Kanadyjka ostudziła mój zapał twierdząc, że ewidentnie pochodzę z Europy, do tego wschodniej.
Polacy są rasistami. Naprawdę. Niby światowcy, jeżdżą, zwiedzają, poznają, ale swoje zdanie na temat innych nacji mają. Powiem więcej, w hotelu w którym pracuję właściwie dochodzi do regularnych batalii polsko-filipińskich. Polacy bez cienia wstydu mówią o Filipińczykach jako małpach, które ledwo z drzewa zeszły i gdzie im tam do cywilizowanej Polski. Nie wiem jak to komentować. Polki za to znane są z tego, że lubią Kanadyjczyków. Cokolwiek to znaczy.
Jeśli o mnie chodzi to wiadomo - problemy z Polski przywiozłam do Kanady. Przed wyjazdem najbardziej bałam się samotności. Strach ten wręcz mnie obezwładniał, że myślałam, że w końcu nigdzie nie polecę. I wiesz co najlepsze/najgorsze? Że faktycznie jestem tu sama. Nie poznałam żadnego drwala, który chciałby ze mną spędzać czas. Co dziwne, nawet facet, którego poznałam przez grupę wspinaczkową na Facebooku, przestał się do mnie odzywać po dwóch wejściach na górę, chociaż myślałam, że znaleźliśmy wspólny język (angielski :p). Najbardziej jednak zrozumiałam stan swojego położenia po tym jak Filipinki zaczęły się nade mną litować, że spędzam czas głównie sama i nie jestem blisko z Polakami z hotelu. Nie wiem dlaczego, zastanawiałam się czy czasem nieświadomie odpycham ludzi, ale wszyscy mówią, że jestem uśmiechnięta i wesoła, więc sama nie wiem. Może tak po prostu ze mną jest...
Okazało się, że spełnił się mój największy koszmar z Polski i wcale przez to nie umarłam. Na szczęście mam co tu robić, penetruję nowe trasy, zdobywam nowe szczyty (muszę, ale to muszę się pochwalić! Zdobyłam szczyt Grotto Mountain, które jest wyższe od Rysów!), nawet dałam ogłoszenie, że szukam towarzyszy wspinaczki (bo jednak w grupie bezpieczniej...). Lepiej nie roztrzącać czemu w sumie ludzie nie chcą spędzać ze mną czasu? A może to ja się od ludzi odsuwam i zamiast wychodzić do ludzi to od razu uciekam w dziką głuszę...
Dobrze, że się odezwałaś, Twój wpis potwierdza, że nasze problemy ciągną się za nami bez względu na miejsce, u mnie totalna załamka, chyba popadam w depresję, pomimo cudownego dziecka i poczucia bycia kochaną przez Nią, i jeszcze tycie i kompletna obojętność na wszystko - jest źle...Odzywaj się częściej:)
OdpowiedzUsuńWiem, że niby minął już miesiąc, ale może potzrebujesz jeszcze chwili, żeby sie oswoić z tamtejszą rzeczywistościa. moze po prostu potzrebujesz jeszcze troche samotności i poukladania sobie w glowie tego nawego swiata ( to w koncu mnostwo wrazen po tej naszej biednej polsce). jestem pewna, że za chwile wszystko ogarniesz, poczujesz sie pewniej w tym nowym swiecie i ruszysz z kopyta i ani sie obejrzysz a rzucisz sie w wir nowych znajomosci, zabawy i wspanialych przygód ;)
OdpowiedzUsuń