Są pewne ćwiczenia których nie lubię. Nie znoszę zbyt wymagających na brzuch (nożyce itp.), nie cierpię wykroków, a burpees uważam za wymysł samego rogatego.
Na treningach grupowych nożyce zamieniałam na zwykłe brzuszki, ciężar sztang delikatnie zwiększałam, ale bez szaleństw, wykroki robiłam niedokładnie, a burpees mniej więcej tak:
Generalnie zawsze wychodziłam z założenia, że ćwiczenia mają mi sprawić tylko i wyłącznie radość, więc po co się przemęczać? ;)
Przyszła pora na pierwszy trening personalny. Ł. nie słuchając żadnych protestów i pytań z serii: "ju siur, że dam radę?" dobrał odpowiedni ciężar kettlów, sztang i hantli, a potem tylko kazał robić i nie ma, że boli, Ciamka biedna nie miała jak oszukiwać, bo Ł. wszystko liczył i sprawdzał.
Pierwszy trening przeżyłam...w szoku. Powiedziałam zasapana, że nie wiedziałam, że jestem w stanie tyle zrobić i że moje serce może tyle wytrzymać. Potem tylko zastanawiałam się czy rano wstanę z łóżka, ale okazało się, że po tym wszystkim nie miałam w ogóle zakwasów!
Wczoraj miałam trzeci trening. Ł. zgryźliwie zapytał: i co, pewnie wolałabyś teraz leżeć na kanapie i oglądać serial? Ja na to - w życiu! Jest moc!
To niesamowite, ale Ł. już widzi pierwsze efekty wspólnej pracy. Wiecie jak ja fruwałam na bieżni kiedy spojrzał na mnie i stwierdził, że chyba schudłam? :D
ja też nienawidzę burpees! ;)
OdpowiedzUsuńgratuluję powrotu na silownie. nie ma to jak porzadna dawka endorfinek. pochwalisz sie ile juz wazysz ? jest szóstka z przodu?
OdpowiedzUsuńPowodzenia! Ćwiczenia to podstawa ;) Pozdrawiam:D
OdpowiedzUsuń