To po mnie. Ł. zważył mnie, zmierzył, sprawdził moją "dietę" i skomentował nie przebierając w słowach.
Razem doszliśmy do wniosku, że przydałby mi się trener osobisty, bo zapału mi wystarcza na jakiś czas, a potem...jakoś wszystko się rozmydla. Cóż, po awansie i braku wydatków w postaci mieszkania pomyślałam: a pal to licho, stać mnie. Na bilet do Kanady już mam odłożone.
Jeszcze niczego konkretnego nie mogę powiedzieć, w czwartek widzimy się na pierwszym treningu i wtedy Ł. przedstawi mi też dietę.
Generalnie plan na najbliższe pół roku wygląda na jeszcze bardziej przemyślany niż jak zaczynałam dietę ponad dwa lata temu. Będę miała ustalony trening, dietę i psychola. W życiu tyle kasy nie wydałam na siebie, a jak jeszcze dojdą wydatki żywieniowe, jakieś wspomagacze, ciuchy sportowe to chyba cała moja pensja przepadnie. Trudno, najwyżej odpuszczę sobie co weekendowe wyjazdy.
A'propos wyjazdów. W sobotę wróciłam z Warszawy, gdzie miałam umówioną wizytę w Ambasadzie Amerykańskiej. Dostałam wizę, juhu! Mogę lecieć z Kanady do USA na wycieczki :).
Wracając do diety. Cały czas ugruntowuję sobie motywację, co wcale takie łatwe nie jest. Przez wiele lat, gdzieś z tyłu głowy miałam myśl, że dopiero po schudnięciu będę warta miłości. Do tej pory łapię się na myśli, że hoho, niedługo będę taka laska, że sama miłość i może wtedy ktoś się zakocha. Albo w pracy jak sobie żartuję z dziewczynami, że w Polsce schudnę i ładna wylecę do Kanady w poszukiwaniu męża. Niby żarty, ale muszę się pilnować przed tą pułapką, stukać się po głowie i wizualizować nową motywację, czyli siebie sunącą na nartach czy snowboardzie po Górach Skalistych czy mieszcząca tyłek w kajaku, albo wybierająca się w kilkudniową podróż rowerem (np. w parku narodowym).
Kurcze, na samą myśl o tym zaczynam się ekscytować! Czy to nie wspaniałe? :D
Wręcz zajebiście :D
OdpowiedzUsuńFajnie ! Zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuń