O. zarzuciła Ciam wielką hałdą marudzeń, że praca nie ta, że placki nie wyszły (bo w tej naszej Polsce to są inne ziemniaki - czyt. lepsze), że jej G. nie odpisał na wiadomość na Facebooku, chociaż "przeczytał" i na dodatek wszystko wskazuje na to, że @ się zbliża...
Do tej wiązanki Ciam mogła tylko dodać: No jak żyć?! Kanada jeszcze (!) nie poinformowała, że skoro biedna ja chce do nich przyjechać i tak mi dobrze z oczu patrzy to powinni mnie przyjąć, zaopiekować się, zapłacić podwójną (albo i potrójną) stawkę i jeszcze dodać dobrodusznego drwala (bogatego, wtedy wystarczy podwójna stawka) i kota do towarzystwa.
Dobrze chociaż, że wyniosłego milczenia Kanady nie biorę do siebie, bo bym zupełnie utonęła w łzach rozpaczy. Jak oni mogą?
A teraz na poważnie.
Takie grafomańskie pitu-pitu, pomarudzimy o wymyślonych problemach egzystencjalnych, których nikt nie bierze na poważnie, są - wbrew pozorom - w moim przypadku oznaką równowagi psychicznej, bo ironia to jedyna ma broń w walce z trudami życia dnia codziennego. I wcale nie mówię o takich trudach jak chora matka, guz mózgu, siostra narkomanka i ojciec alkoholik. Mówię o swoich problemach życiowych, które od wyprowadzki do rodziców zaczęły mnie znowu przytłaczać. Przestałam umiejętnie radzić sobie z emocjami, które tak mnie zalewają, że mogę tylko leżeć zapłakana i myśleć, że to koniec świata i nic dobrego mnie już w życiu nie spotka.
Dawno, dawno temu, jak jeszcze rozmawiałam i spotykałam się z M. (trochę więcej o moich perypetiach z nim znajdziesz tutaj, tutaj i tutaj), ten kiedyś stwierdził, że moje problemiki go wkurzają i w ogóle cała go wkurzam. Ja mu na to ze zdławionym z rozpaczy głosem odparłam: to są do kurwy nędzy moje problemiki i dla mnie są cholernie ważne!
Teraz to dla mnie głupie i śmieszne (jak cała historia z M.), ale umiejętność bronienia swoich problemików pozwoliła mi na spojrzenie na nich z boku (wiesz, jakbym stwierdziła, że M. ma rację to bym jeszcze bardziej się zdołowała, że ło Jezu, jestem beznadziejna i z głupimi problemami). Tak to, jak już obroniłam swoje racje, popłakałam sobie, poużalałam się, ulżyło mi, to przyszła pora na pannę z kpiącym uśmieszkiem: Ironia. Mi ironia (o ironio! ;)) pozwala trzeźwym okiem spojrzeć na swoje życie.
Gorzej jeśli ktoś, komu opowiadasz z ironią o złamanym paznokciu i nadprogramowej marchewce nie rozumie, że to tylko (aż) ironia...
Dobrze, że jest internet. Ulżyło mi :)
ja Cię rozumiem - i masz ZAWSZE prawo czuć, co czujesz - a ja Cię zawsze przeczytam, bo Ci lubię i rozumiem.
OdpowiedzUsuńJa zawsze do problemów swoich i innych ludzi staram się podchodzić tak samo bo każdy problem jest ważny, chociaż dla mnie może wydawać się np. błahy i śmieszny. Trochę wyrozumiałości zarówno dla siebie, jak i drugiego człowieka ;-)
OdpowiedzUsuńA tak btw, bardzo często zdarza mi się, że w realu ktoś nie łapie mojej ironii. To są zabawne sytuacje, szczególnie, jak druga osoba nigdy nie dochodzi do tego, że nie mówię poważnie :D
O ironio.. :)
OdpowiedzUsuńMnie śmieszy jak ludzie swój naprawdę mały problem podnoszą do rangi tych największych.
Tak mi przykro, iż Twoja mama zrobiła Ci kanapkę z masłem, choć prosiłaś z margaryną...
;)
Zapraszamy do dodania bloga w serwisie zBLOGowani! Mamy już ponad 3000 blogów z 22 kategorii.
OdpowiedzUsuńNależy założyć konto jako bloger i w 2 krokach dodać bloga do serwisu. Nasz robot sam pobiera aktualne wpisy i prezentuje je tysiącom użytkowników, którzy codziennie korzystają ze zBLOGowanych. Dla blogera to korzyść w postaci nowych czytelników i większego ruchu na blogu.
Serdecznie zapraszamy! :-)
Hej,
OdpowiedzUsuńChciałam Cię Ciam zapytać, czy można nawiązać z Tobą jakiś kontakt emailowy? Albo inny? Coś napisać poza komentarzem?
Cześć, pisz na amciamblog@gmail.com :)
Usuń