czwartek, 10 kwietnia 2014

Single again?

To był straszny dzień. Zaczął się od pobudki o 5 rano, a skończył na katastroficznej wizji ciężarnej Ciam żyjącej w patologicznych warunkach bytowych. W międzyczasie wypełniałam w panicznym pośpiechu wniosek wizowy do Kanady i...nie zdążyłam.

Prawdę mówiąc lepiej żebym tego dnia nie wstawała z łóżka. Wiadomo było, że o godzinie 16 ma zostać otwarta inicjatywa na 2014 rok. Właściciel firmy, która miała mi pomóc z Kanadą, oświadczył, że wniosków wizowych będzie mniej niż w zeszłym roku i jak chcę to mogę sama spróbować, bo to trudne nie jest, trzeba tylko trzymać rękę na pulsie. No to uwierzyłam w siebie i stwierdziłam, że dam radę.

Od godziny 15.30 siedziałam z zakasanymi rękawami przed komputerem i czekałam błagając boga prądu żeby mi psikusa nie zrobił. Taa...skończyło się na tym, że odświeżałam nie tę podstronę ambasady co trzeba, później serwery zostały przeciążone i ostatecznie znalazłam się na liście rezerwowej. Przede mną jeszcze 27 osób.


Dwa miesiące żyłam w myślach w Kanadzie. Niby nie zbierałam na jej temat informacji, nie udzielałam się na forach tematycznych, nie szukałam kontaktu z podobnymi do mnie osobami, ale i tak wizja pracy w Kanadzie tak mnie pochłonęła, że całe swoje życie dostosowałam do niej. Powoli zamykałam polskie sprawy, a te, które trudno było zamknąć (czytaj: A.) miały same rozwiązać się po wyjeździe. Oczywiście teoria swoje, praktyka swoje...

Moją pierwszą reakcją na niezałapanie się na wniosek to była oczywiście rozpacz. Poczułam się oszukana i zdradzona, do tego A. mnie wkurwiał durnymi pocieszeniami, że razem polecimy do Anglii czy Holandii i wszyystko będzie dobrze.

Dupa tam. Kanada mnie nie chce, a ja z tego bólu i rozpaczy rozpije się, a potem stoczę do rynsztoku i już o mnie nie usłyszysz nawet w programie Uwaga, bo byłabym zbyt klasycznym przypadkiem utraconych nadziei na lepszą przyszłość. Myśl, że miałabym załatwiać wizę do innego państwa, albo wylądować w jakimś mieście europejskim tak mnie przygnębiła, że z tego wszystkiego popłakałam się.


Dla A. z kolei najważniejszym pytaniem tego dnia było, czy ja coś do niego czuję, bo wygląda na to, że zamierzałam go kopnąć w dupę po wylocie. Wahałam się długo czy wyznać mu prawdę, ale w końcu odważyłam się przyznać, że to raczej nie to i chyba powinniśmy się rozstać.

Reakcja A. była wbrew pozorom spokojna, a on sprawiał wrażenie jakby się tego spodziewał. Najgorsze było jednak przede mną. Kiedy stałam już w kurtce i praktycznie gotowa do opuszczenia jego mieszkania, on nagle poprosił mnie żebym usiadła, bo ma mi coś ważnego do zakomunikowania.

Tu muszę na chwilę przystanąć i napisać kilka słów wyjaśnienia. Otóż mam wrażenie, a czasem oczywiste podstawy do tego, by uważać, że A. to mitoman i wierutny kłamca, który myśli, że polecę na czułe słówka obietnic bez pokrycia. Jego intencje (manipulowanie mną) są aż nadto widoczne i jeszcze bardziej mnie rozsierdzają. Usiadłam więc koło niego szykując się na kolejny pokaz operowych emocji mający na celu wzbudzenie we mnie poczucia winy. Bylebym tylko została.


Co A. miał mi do powiedzenia? Stwierdził, że on ma intuicję, dobre oko, jest dobrym psychologiem i widzi, że mam...pierwsze objawy ciąży. Wg niego tymi objawami była huśtawka nastrojów (no heloł, huśtawki to ja mam odkąd zaczęłam dojrzewać) i wzmożony apetyt (??Raz stwierdziłam, że w sumie to jestem głodna). Na koniec oświadczył, że on mnie przeprasza, że wcześniej mi tego nie mówił, ale raz nam...gumka pękła.

Moja wizja dziadowania to nic w porównaniu z obrazem patologicznej rodziny z Ciam - matką bez instynktu macierzyńskiego i A. - człowiekiem, który dużo gada i mało robi. Z tego jego gadania wynikało, że on zabrania aborcji, w razie czego dziecka nie wyprze się i będzie ślub. A wszystkie te rewelacje były okraszone bananem na jego twarzy i rosnącym moim przerażeniem. Wieczór zakończyłam spacerem do sklepu po test ciążowy i mamrotaniem pod nosem, że moja dusza obumrze od takiego zamknięcia w klatce i braku niezależności.

Serio, wiem, że ktoś może mnie posądzić o bycie samolubną (wszyscy jesteśmy, deal with it), ale brak strachu o byt drugiej istoty i nie przejmowanie się zanadto przyszłością są dla mnie ogromnymi atutami. Mogę spać pod mostem, wracać pijana do domu wężykiem, albo nie wracać wcale i w ogóle żyć z dnia na dzień, a przy dziecku i z mężem na karku widzę tylko złowróżbny napis na tle krwistoczerwonego zachodzącego słońca: ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Dziecko wymaga stałej opieki, a wystarczy, że spojrzysz, albo powiesz nie tak, za rzadko przytulisz, czy cokolwiek i już trauma na całe życie gotowa.

Rano pomyślałam, że A. blefuje z tą gumką, ale i tak zrobiłam test, który wyszedł oczywiście negatywny. Zabrałam się i poszłam słysząc jęki i zawodzenie: "Nie zostawiaj mnie!". Jestem znowu singielką.

Ps. Wbrew wcześniejszej rozpaczy, z Kanadą nic straconego. Jestem stosunkowo wysoko na liście rezerwowych i prawdopodobnie dostanę się przy pierwszym odrzucie wniosków wizowych (bo ktoś nie zapłaci, źle wypełnił, podał błędne dane itp.) Jak to moja koleżanka stwierdziła: Kanada Cię nie odrzuca, tylko uczy cierpliwości.

14 komentarzy:

  1. Też miałam kiedyś ochotę wyjechać, tylko do Norwegii, choć Kanada brzmi bardzo kusząco. Jednak nie wyobrażam sobie życia z dala od rodziny. Jakby tu nie było, to mój kraj i moje miejsce na ziemi. Nie wykluczam, że kiedyś, w przyszłości, gdzieś wyjadę i zostanę na zawsze, ale to jeszcze nie ta chwila.

    OdpowiedzUsuń
  2. Yyy, dałabym w mordę za niepoinformowanie mnie o pęknięciu gumy - przecież można byłoby jeszcze tabletkę "po" zażyć.
    Ciam, będzie OK, trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie, jak on mógł nie powiedzieć Ci o tym 'zdarzeniu' wcześniej?!
    Trzymam kciuki, żeby z tą Kanadą wszystko wypaliło!! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo pewnie blefował :). Dzięki za kciuki, przydadzą się, bo chyba za dużo osób chce żebym została :(

      Usuń
  4. Trzeba miec nasrane, zeby robic takie chore akcje z gumka. Zachowal sie jak baba, ktora kupuje na allegro pozytywny test ciazowy, bo ma dupe zamiast mozgu. Dasz rade z kanada, nie poddawaj sie! Gruba blondyna

    OdpowiedzUsuń
  5. o, to witaj w klubie samotnych:) ale to nie był facet dla Ciebie, tak jak TZ nie jest dla mnie - ta odpowiedzialność to tez nie jest jego mocna cecha - jestem samotną matką, samotną, ale jednak szczęśliwą:) Będzie dobrze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedzenioholiczko - prawdę mówiąc myślałam o Tobie kiedy dowiedziałam się, że w sumie to mogę być w ciąży i że mam to dziecko urodzić. Myślałam o Tobie, bo widzę podobieństwo naszych historii, ale ja nie wiem, czy byłabym z dzieckiem szczęśliwa. Pewnie ostatecznie bym się przyzwyczaiła, może nawet była w jakiś sposób z tym pogodzona, ale błagałam los/boga/wszystkich świętych, aby jednak test był negatywny ;)

      Usuń
  6. Wygląda na to, że wszyscy bogowie (a przynajmniej kilku) są po Twojej stronie ;)
    Aż mi się przykro zrobiło, że Twój przyszły niedoszły partner okazał się taką dupą z uszami. Cóż, bywa.
    Powodzenia w kwestii kanadyjskiej!

    OdpowiedzUsuń
  7. Lepiej być sama niz z dupkiem:) Niech spada! A ty czekaj na Kanadę.
    pozdrawiam
    GO

    OdpowiedzUsuń
  8. Pierwszy przypadek, kiedy osoba porzucona próbująca w desperacji złapać osobę odchodzącą - na dziecko, jest facetem. Mnie tylko dziwi, jak można z takim facetem chodzić do łóżka? Miłości tu nie było, ani fajerwerków - sorry, ale nie lepiej kupić dobry wibrator, miast rozmieniać się na drobne z jakimiś dziwnymi osobami? Pękła guma? Nie ciąża jest tu najgorszym czymś, co może Cię spotkać. Znasz go? Jak długo? Zrób sobie badania na HIV, żółtaczkę i kiłę. To nie żart, ani czarnowidztwo, po prostu odpowiedzialność nie zaczyna się i nie kończy na niechcianej ciąży. Szczerze mówiąc, tracę do Ciebie szacunek, jako do osoby, do kobiety i nie wiem, czy będę dalej wchodzić na Twojego bloga. Ty jesteś po prostu... głupia, ot i tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimowa - nie czytaj! Jeżeli ten wpis tak Cię oburzył, to jak mniemam - nie czytałaś mojego bloga, a osoby o słabych nerwach i romantycznym podejściu do życia "Robię to tylko z osobą, którą koffam" - mogą dostać zawału :)

      Usuń
    2. Ciam, ponieważ uwielbiam Cię za styl i specyficzne, podobne do mojego poczucie humoru, sądzę, że masz na tego "poirytowanego" Anonima wyjebane :D Jeśli Kanda wypali, będziesz tu nadal do nas zaglądać??? trzymam kciuki za realizację marzeń!

      Usuń
    3. Oczywiście. Mój blog wciąż ewoluuje i stanie się dziennikiem grubasa na wygnaniu :P

      Usuń
  9. nie znam Cię i pierwszy raz jestem na Twoim blogu, ale masz dar do pisania :) czytałam z zaciekawieniem calutki post. dodaję zatem Cię do obserwowanych i powodzenia z tą Kanadą. koleżanka ma rację, uczysz się teraz cierpliwości :)

    http://xiness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń