czwartek, 19 grudnia 2013

Sięgnęłam dna i teraz się odbijam

W niedzielę miałam urodziny. Nie spodziewałam się niczego dobrego po nich, zwłaszcza, że od kilku dni chodziłam jakaś struta.

Co roku spędzam je z rodziną, która co roku wprowadza mnie w zły nastrój, bo słucham ciągle tych samych życzeń, bo widzę siostrę łapczywie jedzącą tort, a potem wymiotującą go w toalecie i co roku myślę o tym, że chciałabym je spędzić zupełnie inaczej, ale nie, bo rodzina obrazi się. Poza tym zaczęłam znowu gadać z M.
Mimo porządnego opieprzu i zwyzywania go z góry na dół, ten nie przestawał pisać, a mi tak czy siak dobrze rozmawiało się z nim (o dupie Maryny głównie). Z tego powodu miałam potworne wyrzuty sumienia i nie wiedziałam co mam z tym zrobić. Zrobiłam więc jedną z głupszych rzeczy, jaką udało mi się wymyślić. A wyobraźnie mam bogatą.

W niedzielę, po dwóch godzinach szybkiego party rodzinnego pojechałam do siebie. Plan miał być taki: poprawiam sobie humor dobrym filmem, wypijam małego drinka i idę spać. Zamiast tego wypiłam porządną dawkę rumu i zaczęłam płakać. Potem kolejna szklanka (bez popijania, ale kto by się przejmował) i kolejna, aż miałam już odpowiednio w czubie, żeby zacząć pisać z M.

Dnia następnego miałam Kac-Wrocław. Otworzyłam oczy i zaczęłam podziwiać zniszczenia. Spałam pod kołdrą w majtkach i skarpetkach. Czuję smród - przepraszam za dosłowność - rzygów. Wstaję do WC zastanawiając się gdzie mój koc? I widzę go pod prysznicem wraz z poduszkami i jakimiś ciuchami. Wszystko oczywiście...no brudne. Przypominam sobie jak w nocy zdejmuję ten koc z łóżka i kładę się spać, potem znowu budzę się i wyciągam kołdrę, bo zimno.
Rano przed oczami świat dalej mi wiruje, a ja jestem wciąż pijana. Kładę się z powrotem i nie mogąc zasnąć - myślę. Próbuję sobie przypomnieć co robiłam zeszłego wieczoru. Jak we mgle widzę jak siedzę przed komputerem i rozmawiam z M. Przypominam sobie, że ostatkiem sił podaję mu swój adres i...blackout.

Cały czas mam nadzieję, że jednak M. mnie nie widział w tym stanie, ale potem przypominam sobie, że w nocy ubieram szlafrok, gdzieś wychodzę...Leżę więc w łóżku marząc o tym, że te wspomnienia to tylko wyobraźnia, ale nagle dostrzegam pod łóżkiem miskę. W życiu pijana nie podkładałam sobie miski. Potem na GG odczytuję wiadomość od M.

Przeprosiłam go, zapewniłam, że nie wiem co się ze mną stało, ten tylko stwierdził, że na mój widok mocno się zdziwił, sprawdził autobus powrotny i zaraz wrócił do siebie. Kwestię mojego ubioru pominęłam milczeniem. Oby leżący gdzieś pod łóżkiem szlafrok był na mnie przez cały czas trwania jego wizyty...Oczywiście dzień-po to był moralny kac morderca, a ja miałam wizję siebie w psychiatryku, bo kto normalny wypija samemu ponad litr wódki? 

Dzień później będąc dalej przybita, jadę do psychologa mojej siostry (chodzę do niej od jakiegoś czasu, tak przy okazji terapii siostry) i...opowiadam jej o wszystkim. Ta oczywiście proponuje mi terapie indywidualną i opowiada historię swojej psychofanki. Dochodzimy do wniosku, że obie z siostrą nie potrafimy jasno wyznaczyć komuś granic (chociaż dla mnie mówienie komuś: "odpierdol się ode mnie" jest mocnym wyznaczeniem granicy?)
Cały czas miałam najczarniejsze wizje, że już nigdy nie uwolnię się od M., bo moja podświadomość każe mi z nim rozmawiać i zrobi wszystko - nawet spije mnie na umór, ale potem doznałam oświecenia. Może jednak moja podświadomość mi sprzyja? Kazała mi wyłączyć mózg, sięgnąć dna, żebym na widok M. czuła tylko wstyd i obrzydzenie. I faktycznie, czuję się wolna. M. znowu coś próbuje pisać, ale ja mam to totalnie gdzieś. Teraz czuję tylko zdziwienie. Mam mu narzygać do butów, żeby dał mi spokój? :P

W każdym razie optymizm mi wrócił. Psycholog zapytała o ten nasz kobiecy szósty zmysł, który okazało się, że mam silnie rozwinięty. Przecież od początku czułam, że coś jest z M. nie tak. Sama Ci zresztą pisałam. Próbowałam go jednak zagłuszyć myśleniem, że może M. potrzebuje czasu, a ja bałam się z nim rozmawiać od serca, bo w końcu dawno nie miałam nikogo. Teraz wiem, że te podszepty mi sprzyjają i powinnam je słuchać. 

(i to pokazać M. wcześniej :P)

Ps. Odchudzanie po tej akcji alkoholowej idzie mi wprost wyśmienicie, co prawda nie ważę się, ale i tak nie zamierzałam :). Nie wiem, mam poczucie, że teraz to już tylko będzie lepiej :)

9 komentarzy:

  1. Czekaj, pojechalas do niego w srodku nocy w szlafroku, a on cie wyslal z powrotem autobusem?
    Nie odwiozl cie taksowka?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, to on do niej przyjechał, zobaczył, że jest pijana i niekumata, sprawdził autobus i pojechał do siebie.

    OdpowiedzUsuń
  3. też miałam urodziny w niedzielę!! ;)
    czasami tak własnie jest, że trzeba upaść na samo dno żeby się odbić z podwójną siłą :) no i oby było tylko lepiej!
    a Tobie życzę wszystkiego najlepszego i przede wszystkim spełnienia marzeń, łacznie z tymi najskrytszymi :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z drugiej strony miałam psychofana. Będzie co wspominać na starość :P

      Usuń
    2. Ja chyba tez zostanę twoją psychofanką :0 strasznie fajnie piszesz, poniekąd się z Tobą identyfikuję. Chętnie zaprosiłabym Cię na piwo. A nie, zaraz, nie piję piwa, bo ciągle się odchudzam, poza tym mam nietolerancję glutenu i po browarku mnie konkretnie wysyfia :(.

      Usuń
    3. Eheheheh też jak ktoś mnie zaprasza na piwo to sobie myślę: no hola, hola, dieta i w ogóle dół. Zawsze zostaje kawa/herbata :)

      Usuń
    4. albo (niesmialo wtrace) rum ;-)

      Usuń
    5. Nieeeeeeeee, rum zostawmy piratom z Karaibów XD Ja tam pewnie nie wyglądałam równie uroczo jak narąbany Johnny Depp :P

      Usuń
    6. Wiem, ze to kompletnie niewlasciwe przeslanie, ale dobrowolne wyzlopanie trzech szklanek rumu zrobilo na mnie wrazenie..

      Niezla terapia behawioralna, skadinad - skojarzyc sobie niewygodnego amanta z rzyganiem po otoczeniu :D

      Coz, zycze Ci przetrwania Swiat w stanie niepogorszonym i dalszych postepow w chudnieciu w nowym roku.

      Usuń