niedziela, 22 lipca 2012

Grubas w restauracji

To nie prawda, że grubas je dużo przy ludziach. A przynajmniej nie wstydliwy grubas z pewnym poczuciem przyzwoitości.

Uwielbiam chodzić do restauracji ze znajomymi. Zamawiamy dajmy na to pizzę z colą i rozmawiamy. Nie należę do osób, które jedzą powoli (chociaż też nie do mega szybkich żarłoków), ale w dobrym towarzystwie rozgaduje się i zjedzenie 1 małej pizzy zajmuje mi gdzieś pół godziny. Jem razem ze szczupłą koleżanką, która je bardzo powoli (tu pewna wskazówka dla odchudzających się - szczupli nie mogą się mylić! Jedźcie poooowooooliiiiii...) i jestem syta w tym samym momencie co ona. Cud?

Powinnam, ze względu na ogromną otyłość, mieć rozepchany do granic możliwości żołądek. Jak to się dzieje, że jedząc w towarzystwie, szybko się najadam i nawet zostawiam resztki? To magia jedzenia przy ludziach.

Dla mnie najdziwniejsze jest, jak filmy pokazują grubasów. Zawsze z pączkiem w jednej ręce, w drugiej bułka i wiecznie głodni. Bezpardonowo obnoszą się swoim obżarstwem i non stop żrą, bo tego nawet jedzeniem nie można nazwać. To jest pewne wąskie myślenie osób szczupłych, że jak gruby, znaczy że non stop je. A to nie prawda. Wiem co mówię, w końcu jestem jedną z nich.

Przed odchudzaniem się jadłam regularnie, ale też nie cały czas. W zasadzie o tych samych porach co "normalni ludzie" i nawet podobne porcje. Wiadomo jednak, że monstrualna waga nie bierze się znikąd, więc czasem robiłam sobie wycieczki do sklepu i zaopatrywałam się w jedzenie. Nieraz nawet brałam 2 lody żeby sprzedawczyni myślała, że to dla dwóch osób. Potem szybko do domu, zamykałam się w pokoju i pochłaniałam to wszystko.

W życiu nie zrobiłabym tego przy ludziach. Jedzenie to trochę temat tabu. Nikt mnie nie pyta ile jem, bo wiadomo, że o takie rzeczy grubasa się nie pyta. Całe szczęście obracam się w normalnym, cywilizowanym towarzystwie, bo chamstwa bym nie zniosła i pewnie w życiu bym z rozpaczy z domu nie wyszła.

Ps. Dietę trzymam 3 tygodnie i niestety, oprócz zmniejszonych obwodów i spadających spodni, nie widzę zmian - a głównie chodzi mi o wagę. Nie załamuję się, w końcu przede mną jeszcze jakiś rok odchudzania, ale chyba zacznę ćwiczyć, na razie jeżdżę tylko na rowerze.

6 komentarzy:

  1. Hej:) Nazywam się Magda i trzymam kciuki za to, żeby udało Ci się osiągnąć wymarzoną wagę.

    Podoba mi się Twój blog ze względu na styl w jakim piszesz - humorystyczny i zarazem przekazujący czytelnikom cenne wskazówki w kwestii odchudzania, które wyciągasz z codziennych sytuacji.

    Jeśli nie masz pomysłu na treningi zapraszam na swojego bloga: http://5tygodni.blogspot.com/

    Ja ćwiczę już trzeci tydzień i są efekty. Trzeba się trochę zmęczyć, ale uważam, że warto:)

    Pozdrawiam i życzę powodzenia oraz wytrwałości,

    Magda

    OdpowiedzUsuń
  2. Spadające spodnie to sukces, Kochana! Więcej wiary we własne możliwości :))) Wspieram Cię z całych sił!

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć,
    Zaczynam Cię czytać, zapraszam do mnie www.jedzenioholiczka23.blogspot.pl - łączy nas tyle...

    OdpowiedzUsuń
  4. @Magda - dzięki za linka, w wolnych chwilach sobie poczytam :)

    @agol_antol - dzięki, wiem, że spodnie to spory sukces, jednak miałam nadzieję, że kilogramy też zlecą :)

    jedzenioholiczka - link nie działa :(

    OdpowiedzUsuń
  5. A TERAZ?
    http://jedzenioholiczka23.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Wystarczyło, że weszłam na Twój profil, dopiero uczę się tego bloggera :)

    OdpowiedzUsuń