piątek, 5 września 2014

Praca w Kanadzie, czyli jak Ciam się sfrajerowała

Kanada po tygodniu oczekiwania wysłała Złote Runo, św. Graala i Arkę Przymierza w jednym, czyli POE Letter of Introduction.

POE (Port of Entry) Letter of Introduction to właściwie mały świstek z kodem kreskowym, numerem i datą ważności, który trzeba pokazać urzędnikowi na granicy (czyli na lotnisku), a on na jego podstawie ma wydać pozwolenie na pracę. Na ten świstek czekałam około pół roku i przez cały ten czas nieco zmienił się mój stosunek do tematu.


Na początku była oczywiście euforia związana z impulsywną decyzją wylotu za wielką wodę. No może nie do końca impulsywną, bo od powrotu trzy lata temu z USA rozmyślałam nad kolejną destynacją i padło na Kanadę. Od tamtej pory każdy zaoszczędzony grosz odkładałam "na Kanadę", chociaż przez te trzy lata trochę też defraudowałam swoje środki (np. na operację oczu, o czym przeczytasz min. tutaj.)

Kiedy zostałam zwolniona z poprzedniej pracy, stwierdziłam: jestem wolna. Mogę robić cokolwiek. O mój Boże! Kanado, nadchodzę! Wtedy też szybko poleciałam do biura pośredniczącego pracy i podpisałam umowę myśląc, że bez tego nie da rady szybko wszystkiego ogarnąć. W ogóle nawet nie wpadłam na to, że mogłabym sama cokolwiek załatwić.

Od tamtej pory zostało mi tylko czekanie, które wydłużyło moje niezałapanie się na listę uczestników programu International Experience Canada (ilość wolnych miejsc rozeszła się w ok. 25 minut). Z jakiego powodu możesz przeczytać tutaj. (uwaga, post zawiera opis niewyobrażalnych wydarzeń, w które byłoby mi ciężko uwierzyć, gdyby nie to, że one faktycznie miały miejsce...)

Teraz, kiedy mam już wszystko co trzeba, mogę w każdej chwili wsiąść w samolot i zacząć pracować na terenie Kanady jak długa i szeroka. A ja dalej czekam. Wczoraj ponownie wypełniłam wewnętrzne dokumenty firmy pośredniczącej oraz wskazałam trzech pracodawców, którzy mnie interesowali i trzy stanowiska pracy. Jakie stanowiska? Wiadomo, że nie kierownicze ;). Były do wyboru różne oferty, w zależności od umiejętności językowych, więc od zwykłych boyów hotelowych, pomoc sprzątającą, przez sprzedawców po recepcjonistów, a nawet pracowników biurowych. Ja mierzę wysoko, więc aplikuję na recepcjonistkę i pracownika biurowego w dziale HR, a co z tego wyjdzie to będzie wiadomo po rozmowach kwalifikacyjnych. Jest to pewne ograniczenie i mogę w ogóle nie dostać żadnej pracy, bo zestresuję się i powiem tylko: me want to work :D.

Wyjazd z firmą pośredniczącą ma wiele zalet, ale i coraz częściej dowiaduję się o wadach. Po pierwsze - cena. A chodzi o kilka tysięcy, które wydajesz na to, że masz zapewnioną pracę, pomoc przy sporządzaniu dokumentów i zakwaterowanie, ubezpieczenie oraz ew. pomoc z dojazdem.

Kiedy w lutym poleciałam do tego biura nie wpadłam na pomysł, że mogę pracodawcę sama znaleźć. Okazuje się, że nieprawdą jest, że nie podpiszesz umowy nie będąc jeszcze w Kanadzie (tak przynajmniej twierdzą ludzie na forach i blogach). Od tego jest Skype żeby przejść rozmowę kwalifikacyjną. Również papierologią, która mnie przerażała i z radością chciałam ją oddać komuś innemu, sama w efekcie się zajęłam.
O transporcie i ubezpieczeniu nawet się nie wypowiadam, bo to akurat jest dla mnie najmniejszym problemem ;).

Ogromnym plusem, którym się pocieszam jest pewność pracy oraz zakwaterowanie. W USA nie miałam zakwaterowania i po tygodniu w hotelu prawie wylądowałam na plaży ;). Poza tym dla mnie dużym plusem jest miejsce pracy. Prawdopodobnie wyląduje w małym, cichym miejscu turystycznym, czyli nie Vancouver ani Toronto, w którym mogłabym zginąć marnie ;). Małe miasteczka, w których pracują uczestnicy programu, mają tę ogromną zaletę, że będzie łatwo integrować się.

Teraz czekam na terminy rozmów kwalifikacyjnych i tu pojawia się kolejna wada pośrednictwa pracy. Nie mogę przebierać w ofertach i mam mieć maksymalnie dwie rozmowy kwalifikacyjne. Na szczęście nie jest tak jak w Polsce, że żeby znaleźć pracę trzeba przejść kilka takich rozmów, ale i tak tylko dwie szanse nie nastrajają mnie optymistycznie ;).


2 komentarze:

  1. mogłabyś mieć tylko jedną rozmowę, o połowę mniej szans - niech cię to nastroi optymisycznie

    OdpowiedzUsuń