piątek, 9 kwietnia 2021

Permutacje i kombinacje

Chyba oszalałam wybierając się na studia pracując przy tym na cały etat. Codziennie uczę się statystyki i nie poddaję się tylko dlatego, że mąż mnie dopinguje i już pochwalił się wszystkim sąsiadom.

Nie mam na nic czasu. Ledwo nadążam chodząc do siłowni i na spacer. Jeszcze nawet oficjalnie nie zaczęłam studiów, a już zaczynam panikować jak mam ogarnąć pracę, naukę i dietę naraz. Niestety były porażki.

Zacznę jednak od zwycięstw. Niedawno miałam test na obywatelstwo australijskie i...zdałam! Nie był to trudny test, ale jednak trzeba było nauczyć się mapy Australii, flag i zasad sprawowania władzy, co nie było dla mnie intuicyjne, bo nigdy za szczególnie nie interesowałam się polityką. To jest jednak już za mną. Oficjalnie zostanę obywatelką Australii za kilka miesięcy podczas lokalnej ceremonii! 

Dziwne uczucie. Nie zastanawiałam się nad duchowym tego znaczeniem. Wybrałam podwójne obywatelstwo w celach bezpieczeństwa i wygody. Jako rezydent Australii mam prawie równe prawa co obywatel, ale jednak są drobne rozbieżności widoczne zwłaszcza podczas pandemii koronawirusa i studiowania. Gdybym straciła pracę przez szalejącego wirusa, nie miałabym dostępu do dodatkowej pomocy od państwa, a studiując nie mam prawa do ubiegania się o kredyt państwowy. Nie mam też prawa do różnych grantów, więc ten dodatkowy koszt 250$ wydaje mi się małą inwestycją w porównaniu z ewentualnymi profitami.

Czy czuję się jednak australijką? Nie. Nigdy nie będę traktowana jako "jedna z naszych", co mnie nie dziwi, bo czy w Polsce imigranci, którzy zdobyli polskie obywatelstwo są traktowani jak "nasi"? Śmiem wątpić. Nieraz brakuje mi poczucia przynależności. Ludzie zazwyczaj traktują mnie życzliwie, ale jednak czuć rezerwę, co chyba nigdy się nie zmieni, chyba, że przeprowadzę się do miasta, gdzie jest więcej imigrantów. No, ale może to kwestia mojego podejścia.

Imigracja mnie wzmocniła. Jestem bardziej zdecydowana i mocniej prę do przodu, bo muszę starać się co najmniej dwa razy bardziej niż w Polsce, gdzie mama mnie wychowała na zasadzie "nie kop pana, bo się spocisz". Teraz widzę, że na sukces trzeba sobie zapracować. Oczywiście można żyć na zasadzie, że wszystko ma być łatwe i przyjemne, ale w końcu nadszedł czas żeby Ciam pokazała zęby i wypiłowane na ostro paznokcie.

Porażki...cóż też były. Dieta znowu leży. Nie wiem jak mam chudnąć, pracując i studiując na raz. Czy ktoś tu ma podobny problem? Wymyśliłam, że znajdę dietetyka, który da mi gotowy plan posiłków, które będę gotować co niedzielę na cały tydzień (co zaoszczędzi mi czas w tygodniu). Innym pomysłem jest aplikacja na telefon z różnymi planami posiłków, ale nie chcę też spędzać przy niej za dużo czasu.

Poza tym siłownia dalej stoi pod znakiem zapytania. O ile się nie mylę, sport dotlenia mózg więc powinnam jednak nie rezygnować, bo w efekcie moja nauka może być bardziej efektywna. Zdrowa dieta też powinna mi sprzyjać, bo wiadomo - jarmuż z kosmosą ryżową może wzmocnić pamięć (czy coś koło tego).

Co myślisz? 

5 komentarzy:

  1. Za sukces - gratuluję! I obawiam się, że poczucie braku przynależności do "obcego" społeczeństwa nie jest tylko kwestią podejścia. Moja przyjaciółka wyjechała kilka lat temu do Danii. Ma stałą pracę i wynajmują piękny dom nam zatoką, ale zapytana, czy chce zostać, odmawia. Twierdzi, że mimo tego, że Dania jest krajem postępowym, to i tak imigranci nie mają zbytniej szansy rozwoju zawodowego i nie są traktowani na równo z duńczykami na poziomie społecznym, w niektórych kwestiach i prawnych. To przykre, ale prawda jest taka, że nawet jeśli zdecydują się zostać, to dopiero jej dzieci, jak nie wnuki, będą czuły przynależność do tego kraju.

    Co do studiów i pracy na pełen etat: to bardzo ciężkie i tym bardziej trzymam kciuki, żebyś nie odpuściła! Sama w pewnym momencie postanowiłam zmienić profil zawodowy (z humanisty na technika weterynarii). Uczyłam się weekendowo w mieście oddalonym od mojego ponad 100 km, a do tego pracowałam na stacji benzynowej na cały etat i skakałam ciągle po zmianach - dwa dni pierwsza, trzy druga i tak ciągle. Męża nie widywałam prawie w ogóle i on też męczył się dwa lata, ale wspierał mnie i udało się. Co do wagi, to nie byłam wówczas na żadnej diecie, ale przytyłam w tym czasie, bo wydawało mi się, że byłam ciągle pokrzywdzona brakiem gotowania w domu zdrowych obiadków, więc często wjeżdżały bagietki czosnkowe z biedronki, fast foody na trasie, batoniki w pracy i masowo - energetyki.
    Wydaje mi się, że jesteś już na tyle doświadczona, jeśli chodzi o jedzenie, że może to być prostsze niż myślisz. Pomysł z gotowaniem takiej podstawy jednego dnia wydaje się być dobry, wówczas wystarczy tylko dorzucać warzywa i owoce. Może mąż może ci pomóc i na co dzień coś podgotować czy np. przygotować jakieś koktajle? Mi zawsze pomaga też dokładny plan na cały tydzień - rozpisany każdy posiłek w oparciu o plany na zbliżające się 5 dni. Wtedy nie zastanawiam się, tylko jem to, co jest na liście, bo to mam w lodówce i tak musi być, bo jak od tego odejdę, to zawalę menu na cały tydzień.
    Wiesz, co jeść. Wiesz, co ci służy, wiesz, co ma małą kaloryczność. Ułożenie posiłków z taką wiedzą powinno być spokojnie w twoim zasięgu.

    OdpowiedzUsuń
  2. A co do komódek, stoliczków i szaf - również pochwalę się, że warzyłam się dnia następnego - pięć tygodni diety zaowocowało łącznie straconymi niemal 6 kilogramami, więc dumnie uniosłam głowę i poszła, odchudzać się dalej. I chociaż to dopiero początek i kropla w morzu potrzeb - czas i tak leci. My musimy go tylko wykorzystać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie umówiłam się z dietetykiem, który ma mi rozpisać menu. Myślę, że to mi pomoże utrzymać wszystko w ryzach :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Po latach dochodzę do wniosku, że czas w diecie gra kluczową rolę, nie może być go ani za dużo ani za mało. Trzymam kciuki za tego detetyka i pochwal się ditą koniecznie.

    Sama jestem w tej strefie od dawna, jakoś musiałyśmy się rozminąć, bo kompletnie nie pamiętam Cię ze strych lat, ale mam nadzieję, że będziemy się wspierać. Teraz przenosze się na nowego bloga.

    Trzymaj się!

    myrealitywithana.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim przypadku za dużo czasu powoduje większe szkody niż za malo :)

      Biegnę follować Twojego bloga!

      Usuń