Jaki mógł być spadek wagi po miesiącu "odchudzania" i do tego po sporej wpadce na urodzinach?
Waga pokazała 4 kg mniej :). Aż nie do wiary. W związku z tym, że po pokazaniu wam jednej potrawy, która została mocno skrytykowana, napiszę trochę więcej o swojej diecie.
Ale najpierw statystyki. Po czterech miesiącach odchudzania schudłam 17,3 kg. Od początku października spadło 4,1 kg. Z brzucha mi spadło 7 cm. (od początku 9,5 cm.), a z bioder 6 cm. (od początku 21 cm.!), reszta bez większych zmian, po 1-2 cm.
Jak schudłam? Sama się dziwię. Teraz osiągnęłam taki poziom, że waga mi systematycznie spada i, jak nie mam wpadek (albo okresu), w ogóle nie waha się do przodu. Niestety nie ćwiczę. Wiem, że miałam chodzić na fitness, ale praca pochłania mnie w całości i moimi ćwiczeniami jest latanie po całym mieście za różnymi imprezami. Teraz jednak powoli zbliża się zima, więc będę musiała koniecznie gdzieś się zapisać...
No dobra, zdradzę "sekret" swojej diety. Jest to jedzenie nieprzetworzonych (w miarę możliwości) potraw i niełączenie tłuszczy z węglowodanami. Co to znaczy? Kiedy jem mięso, to nie dodaję do niego makaronu, ani kaszy. Kiedy jem chleb - nie jem kiełbasy, masła itd.
Nie wszystkie potrawy są "dozwolone". Nie jem makaronu jajecznego (tylko z mąki durum), chleba białego, czy graham (w ogóle nie jem kupnego chleba, który może zawierać mąkę białą i cukier), mącznych potraw (robię sama z mąki typu 2000), gotowych szynek (dozwolone są suche kiełbasy), buraków, gotowanej marchewki i wielu innych rzeczy, które mają za wysoki poziom indeksu glikemicznego (tabele są dostępne w internecie).
Zasada jest taka, że mięso ma zerowy indeks glikemiczny i można je łączyć z warzywami (które można też jeść z węglowodanami). Kupując np. ryby w puszce trzeba sprawdzać, czy nie ma przypadkiem w składzie cukru. Tak samo z jogurtami (ja kupuję naturalny - do 1,5 proc. tłuszczu, albo jogobellę light). Owoce można jeść tylko na czczo, ja jadam - jak mam ochotę - ok. 20 min. przed posiłkiem węglowodanowym (chociaż niektórzy twierdzą, że wolno tylko rano przed śniadaniem).
Dla przykładu. Na śniadanie zjem jabłko, potem chleb własnego wypieku z mąki 2000 z dżemem bez cukru i serem białym chudym. Obiad: makaron z sosem pomidorowym i jakimiś warzywami gotowanymi. Kolacja: łosoś wędzony z sałatką z sosem winegret i serem fetą.
Co do kontrowersyjnego smażenia. Oczywiście zdarza mi się popełnić zabójstwo wątrobowe i usmażyć na patelni kiełbasę, którą później polewam (bój się Boga) śmietaną. Dlaczego? Bo mogę. Nie jadam tego codziennie, ani nawet raz na tydzień. Oczywiście mogłabym ściśle przestrzegać diety - udoskonalonej wersji Montignaca - w której zabronione jest smażenie potraw, śmietana, ser żółty i wszystko, na co czasem ma się ochotę. Wiem jednak, że na rygorystycznej diecie nie mogłabym długo wytrzymać. Może to wymówka, może mogłabym wytrzymać nawet głodówkę, ale nie chcę.
Dzięki temu, że sobie od czasu do czasu zafunduję taką bombę kaloryczną (po której potem jeść mi się nie chce do dnia następnego) nie ciągnie mnie do słodyczy, czy frytek. Nie jest jednak prawdą to, że jem co popadnie. Mogłabym np. zjeść czekoladowy deser, czy upiec ciasto (mam nawet kilka przepisów), ale nie jadam słodyczy, które nawet - teoretycznie - są dozwolone w diecie. Gdybym się uparła, to mogłabym nawet zjeść snickersa, który ma szokująco niski indeks glikemiczny, ale tego nie robię. Jeśli już godzić się na szaleństwo w ramach diety to tylko w formie własnoręcznie przygotowanego obiadu o niemal zerowym indeksie glikemicznym.
Dzięki temu, że jadam stosunkowo sporo, wpadki nie działają tak dramatycznie, jakbym była na głodówce. To czysta fizjologia. Organizm, który jest głodzony, nawet jeśli ma spore zapasy tłuszczu, w momencie kiedy dostanie więcej jeść - szybciej i chętniej odkłada zapasy na później (w postaci tkanki tłuszczowej), bo nigdy nie wiadomo, kiedy znowu będzie "wyżerka". Poza tym na diecie 1000 kcal. chudłam z taką samą prędkością, tyle, że tyłam 2x szybciej...