Ostatnie dni były okropne. Poszłam do pubu pożegnać kolegę, który się wyprowadza i generalnie świętować urodziny koleżanki. Co w tym okropnego? Że w ogóle nie miałam nastroju do niczego.
Osowiała siedziałam sącząc smutno coca-colę light. Powód? Oczywiście rozterki sercowe, po których czuję się jak zmęczona życiem staruszka. Do tego pogłębiające się problemy ze snem po prostu mnie dobijają. Wyszłam stamtąd po 3 godzinach mówiąc, że byłam rano na treningu, który dał mi w kość i jestem po prostu śpiąca (co jest po części prawdą).
No, ale w sumie nie o tym chciałam. W czwartek (jedyny dzień - oprócz niedzieli - w który nie ćwiczę) spotkałam się z koleżanką na kawie. Ona mi opowiadała o swoich problemach z facetem, ja jej o swoich problemach ze sobą (:P) i - co staje się powoli normą - o dietach i zdrowym stylu życia.
E. zamówiła sobie lody, a ja kawę z mlekiem nieco melancholijnym wzrokiem patrząc w menu. Ta oczywiście zapytała czy nie chcę spróbować jej lodów, ale odmówiłam opowiadając jej o tym, że ostatnio jak poszłyśmy na lody to pokutowałam je przez chyba tydzień i wolę na razie nie grzeszyć bez sensu.
E. oczywiście popatrzyła ze współczuciem i powiedziała, że ona by się na to nie zdobyła, że przecież lody są dla ludzi i olaboga jaka ja jestem biedna. Wiesz, jakby lody miały być jedyną radością w życiu, bez których człowiek staje się smutny i apatyczny. Oczywiście lody z przyjaciółmi, piwo i grill mają swoje ogromne zalety, ale czy na pewno nie da się bez nich obejść?
Dla niej, szczupłej dziewczyny, która chce po prostu wymodelować sylwetkę, rezygnacja ze słodkości bywa nie do pokonania. Kiedy jej powiedziałam, że będę musiała tak odmawiać przez minimum rok, a potem pilnować się przez kolejne 5 lat, ta zamarła.
I nagle szok. Popatrzyła na mnie i zapytała: ale po co Ty się tak katujesz, ty masz w ogóle nadwagę? Moja łyżeczka z kawą zawisła między szklanką a otwartymi ze zdumienia ustami.
Czujesz? Są na świecie osoby, które patrząc na mnie mogą nie być pewni czy mam nadwagę, chociaż wg licznika BMI mam 1 stopień otyłości. Dzięki diecie wyglądam tak, że ci co mniej spostrzegawczy mogą uważać moją wagę za normę. Czy mogłabym w tym momencie żałować braku pucharka lodów? Powiedziałam jej, że to jest mój cel, z którego nie chcę rezygnować tylko dlatego, że dojście do niego nie jest usłane różami. Właściwie im więcej kolców na drodze tym bardziej jestem zdeterminowana.
Nasza rozmowa szybko przeszła na to jak postrzegamy innych ludzi. E. stwierdziła, że generalnie ona nie zwraca uwagi na wygląd przechodniów (chyba, że ktoś ewidentnie odbiega od normy). Podobnie zresztą do O. - również szczuplutkiej dziewczyny, dla której przechodzień to przechodzień i nie ma co się nad nim zastanawiać. Wprost przeciwnie do mnie.
Ja, kiedy idę ulicą patrzę na innych i myślę: o...ale szczupła...ale ma długie nogi...no i lśniące włosy... Jak widzę faceta, który patrzy na mnie, myślę: ooo, a ten pewnie właśnie mnie ocenił na 3/10. Albo jeszcze niżej, bo mam tłuste włosy...
Czuję się cały czas obserwowana i oceniana, bo sama to robię. To, że trzeba to zmienić, jest jasne. Niestety na razie nie mam siły, ani ochoty poprawiać swojego samopoczucia, chociaż powoli zaczynam wierzyć, że jednak mogę się wizualnie podobać, a przecież na tym polega pewność siebie: wiara we własne siły i nie skupianie się na innych.