Napisałam strasznie długiego posta o tym jak minęła mi podróż, ale pomyślałam, że to bez sensu i trochę przynudzam ;). W skrócie więc: czułam się jakby cały świat mi sprzyjał i chciał żebym do Kanady doleciała bez problemów (nawet mimo celowej partyzantki i spania na lotnisku w Newark). Wszystkie po drodze rzeczy załatwiałam sprawnie i szybko. Urzędnik imigracyjny stwierdził, że jestem szczęściarą jak mu opowiedziałam dokąd jadę i co będę robiła. Z radością wlepił mi do paszportu pozwolenie na pracę i życzył szczęścia.
Zdjęcie zrobione komórką, ale co tam. To moja okolica ;)
Zaczynam też powoli poznawać Kanadyjczyków. Cóż, prawdą jest, że mają chyba trochę inne pojęcie zimna jak Polacy. 2st C i słońce to właściwa pora na ubranie koszulki i japonek, a dzieci jedzące lody na ulicy przestały mnie już nawet dziwić. Poza tym, jak wszyscy Amerykanie, są uprzejmi, pomocni i przy okazji nie narzucający się.
Wracając do tematu szczęścia. W sprawach sercowych chyba mnie opuściło, choć trzeba przyznać, że Kanadyjczycy różnią się od Polaków mocno w sprawach seksu. Polakowi jak mówię nie, to rzadko on to szanuje. Kanadyjczyk (a przynajmniej ten, którego poznałam) od razu odpuścił i nie liczył, że nagle jednak zmienię zdanie i ochoczo się z nim bzyknę. Po tym sobie po prostu poszedł. Wydaje mi się, że oczami mu więcej powiedziałam jak słowami, bo jak na mnie spojrzał to zrobiło mu się glupio i zaraz się zawinął. Przez ułamek sekundy poczułam, że naprawdę potrzebuję miłości a nie seksu z pierwszym lepszym. Potem jednak doszłam do siebie. Mam nadzieję, że nie będę więcej straszyła oczami spragnionego miłości Bambi ;)