Obiecałam sobie, że następny post będzie radosną nowiną na temat wyjazdu do Kanady. Miał być zwieńczeniem długiej drogi ku realizacji marzenia. Trochę się pokomplikowało...
Kilka tygodni temu otrzymałam wiadomość z Kanady, że są już nowe oferty pracy i mam im przesłać zaktualizowane CV. W te pędy wysłałam czego potrzebowali i...cisza. Upominałam się z lekka, ale Kanada każe czekać.
Żeby przetrwać tę niepewność narzuciłam sobie szybsze tempo życia. Oprócz treningów, codziennej bieżni i wszystkiego co i tak pochłaniało większość mojego dnia, zaczęłam wychodzić z ludźmi z pracy na imprezy i spotykać się z nowo poznanymi osobami. Poszalałam tak kilka tygodni, aż z wycieńczenia padłam na łóżko i zrozumiałam, że tak dalej być nie może jak obudziłam się o drugiej w nocy i nie mogąc zasnąć sprawdzałam pocztę w nadziei na odzew z Kanady.
Jest cholernie ciężko. Boleśnie odczuwam swój strach i żeby mnie nie przerósł czytam cały czas o samotnych podróżniczkach, mówię sobie, że dam radę, jestem dzielna, tak daleko zaszłam...
Wątpliwości nigdy mnie nie opuszczą. Strefa komfortu kusi, nęci, oplata rękoma moją szyję. Czasem sobie myślę - skoro tyle z tym problemów, może to naprawdę nie jest to?