Wyjeżdżasz gdzieś daleko, gdzie nawet nie chcesz trzymać diety, bo chcesz spróbować wszystkich specjałów tamtejszej kuchni? Nic prostszego. Co więcej, możesz nawet schudnąć...
Polacy są znani z tego, że jak wyjadą do takiego dajmy na to Egiptu, czy Turcji, to leżą całymi dniami na plaży, obżerają się ze szwedzkiego stołu i piją na umór, a potem wracają do domu czerwoni jak raki i z pięciokilogramową nadwyżką. Nie ma tutaj zresztą znaczenia, czy jesteś szczupła i nie masz problemów z jedzeniem, czy na co dzień pochłaniasz wszystko co widzisz wraz z opakowaniem.
Głównym problemem jest opcja all inclusive, która powoduje, że w niemal każdym człowieku włącza się tryb "jak darmowe to biorę wszystko". Nie ma sensu zaprzeczać i mówić "jestem ponad to wszystko", bo człowiek zazwyczaj je oczami, a kucharze raczej dbają o wygląd swoich potraw. Trzeba dodać też, że klimatyzowane wnętrza dodatkowo zachęcają do długiego przesiadywania i oddawania się rozkoszom Bachusa.
Jak więc temu zaradzić? Ja mam na to łatwy sposób - nie wybierać opcji all inclusive. Wiem, wiem, zaraz ktoś krzyknie, że tak będzie drożej, bo jedzenie jest drogie, bo żeby tyle zjeść to trzeba by było wydać trzy razy tyle co opcja dla obżartuchów. Poza tym wyjdziesz na targ i wystarczy, że dotkniesz pierwszego - lepszego pomidora, a już dostaniesz konwulsji i padniesz z pianą na ustach.
Nic bardziej mylnego. Wybierając się w podróż po prostu wynajmuję pokój z kuchnią i gotuję potrawy z lokalnych produktów, albo stołuję się w nie najdroższej restauracji. Tu muszę jednak zaznaczyć, że trzeba uważać w krajach arabskich, bo zemsta faraona czeka na każdym rogu, więc najlepiej zawczasu zaopatrz się w odpowiednie probiotyki (najlepiej pytać w aptece).
Nieocenionym plusem dla żądnych przygód wojażerów jest możliwość poznania kultury "od środka". Ja w każdym razie nie lubię zwiedzania z przewodnikiem i ze zbędnymi luksusami (na które i tak mnie nie stać ;)), bo wycieczkowe zwiedzanie to dla mnie jak lizanie lizaka przez szybę.
Mój wybór jednak jest też podyktowany względami ekonomicznymi. Okazuje się, że można jeść w miarę normalnie (w sensie nie tylko sucha bułka popita darmową wodą pitną z plaży :P) i sporo przy tym zaoszczędzić, zwłaszcza jak umiesz targować się, no i nie boisz się kupować jedzenia na targu w obcym państwie ;).
Wartością dodaną są tu zgubione kilogramy i znowu - wcale nie dlatego, że żyjesz o suchej bułce i wodzie. Kiedy nie masz szwedzkostołowego komfortu, jesz tyle ile potrzebujesz, a w egzotycznych, gorących krajach jesz nawet mniej niż w Polsce. Zauważ, że w miejscach, gdzie panują gorące temperatury, rzadko lokalni ludzie są otyli. Czasem sobie myślę, że obozy odchudzające powinny odbywać się na urokliwych wyspach ;). Poza tym schudnąć można od samego trybu życia jaki się prowadzi podczas wakacji. Pływanie, nurkowanie, zwiedzanie (chodzenie), wdrapywanie się na góry itp. palą sporo kalorii :).
Rozumiem jednak, że nie każdy lubi tak kombinować. Znam wiele osób, które po prostu chcą odpocząć i leżeć plackiem na plaży całymi dniami i nie martwić się o nic, a na pewno nie gotowaniem. Czarne w końcu wyszczupla, więc sama opalenizna potrafi optycznie zdziałać cuda ;).
Wbrew pozorom jestem przeciwna trzymania diety podczas urlopu. Nawet najlepszy wyjazd potrafi zostać zepsuty przez kłótnie z kucharzem o to, czy kurczak jest bez panierki, albo czy w sosie jest majonez, nie mówiąc już o braku komfortu psychicznego. Pieprzyć fałdki, ładuj się do wody i chodź w krótkich sukienkach, nikt i tak nie będzie zwracał na Ciebie uwagi, a lokalni co najwyżej będą zachwycać się Twoim promiennym uśmiechem.