No właśnie. Co jeść? Od nowa zaczęłam uczyć się gotowania. Nie chodzi o gotowanie w ogóle, bo to potrafię, ale o szczególny rodzaj przyrządzania potraw - dietetycznych, smacznych i ładnie podanych na talerzu. Do tej pory, po pracy wpadałam do domu i, jeśli nie było niczego gotowego, łapałam za chleb, kładłam na to jakiś ser czy szynkę i jadłam w biegu. Nie celebrowałam posiłków, nie lubiłam gotować za długo (dla mnie to była strata czasu) i najlepiej jak mogłam zjeść coś przed komputerem. Tak jakbym nie lubiła samej czynności jedzenia i chciała się podczas niej jakoś rozproszyć.
Ale to nie tak. W końcu na samą myśl o słodyczach robiło mi się miło i błogo (dopiero potem nachodziły wyrzuty sumienia), a jak na stole leżała pizza czy spaghetti to w ogóle byłam cała szczęśliwa.
Jeśli chodzi o ilość, to tak na prawdę nie wiem ile jadłam. Wielokrotnie miałam pomysł, żeby policzyć dokładnie kalorie każdego kęsa, jednak ostatecznie na planach się kończyło. Podświadomie nie chciałam tego wiedzieć, ale wydaje mi się że jest to ok. 3 tys. kcal dziennie, zresztą zależy od tego czy jadłam coś słodkiego, chipsy, słonecznik itp. Maksymalnie mogło to być z 4 tys. (w więcej nie uwierzę, bo mam też swoje limity).
Nieco zmieniło się to jak zaczęłam nową pracę. Rytm życia się uregulował, pracowałam od 8 do 16 i byłam tak zmęczona, że nieraz nie miałam siły na jedzenie, ale tak stres zawsze na mnie działa. Teraz po ochłonięciu wszystko wróciło do normy, niestety.
Od 4 dni znowu zaczęłam więcej uwagi przykładać do jedzenia. Z radością chodzę po sklepach i kupuję warzywa i owoce, chude mięso, sery itp. Wcześniej tego w ogóle nie robiłam i nawet muszę przyznać, że po zakupie łososia biłam się z myślami, czy go nie odstawić, bo za drogi. Dotąd jak już coś kupowałam to tanie, śmieciowe jedzenie (zresztą główną przyczynę otyłości na całym świecie). Teraz półkę z batonami za 1,5 zł i tanimi chipsami omijam szerokim łukiem i wybieram z lubością najokrąglejszy i najczerwieńszy pomidor...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz