Kiedyś widziałam cudowną (z wyglądu) parę. Szłam akurat gdzieś w stronę rynku, pogrążona w swoich myślach i nagle zobaczyłam ich. Młodych (ok. 17-20 lat), zakochanych i o wysportowanych sylwetkach. Oboje zresztą szli do (lub z) siłowni.
Oczywiście nie oszukujmy się, to szczęście mogło być złudne i oboje mogli codziennie kłócić się o drobnostki, ale nie o tym chciałam.
Raz byłam w związku, w którym ja usilnie starałam się odchudzić (co mi się udało okupując złym nastrojem), a on znowu coraz bardziej tył. Potem ja przytyłam i się rozstaliśmy. Innym znowu razem byłam już większa, a on chudy i miał mi za złe to, że go nie motywowałam do ćwiczeń i dbania o siebie. Też się rozstaliśmy. Nie twierdze, że przyczyną było tycie, ale z drugiej strony...
Może jednak? Znam właściwie tylko pary, które lekceważąco podchodzą do diet i ćwiczeń (czyli na zasadzie: wiem, że kebab jest niezdrowy, ale za to jaki smaczny...), a plotki ze show biznesu pokazują, że to ci piękni i szczupli częściej zdradzają. Z drugiej strony facet chce dobrze wyglądać z równie reprezentacyjną partnerką.
Ja w każdym razie nie chciałabym żeby mój partner namawiał mnie do słodyczy czy mcDonalda. Chciałabym wieść wspólny żywot osób dbających o siebie, ale bez przesady. Ten mój pierwszy, kiedy byłam na finiszu diety, wręcz mnie błagał o to, żebym sobie poprawiła humor pączkiem. Pączek mi humoru nie poprawił, a moje problemy z dietą chyba go przerosły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz