niedziela, 16 maja 2021

Płynę na fali

 Powoli osiągam znowu stan spokojnej, niezaburzonej rzeki. Gdzieś czytałam definicję równowagi wewnętrznej, która mniej więcej mówi o stanie, w którym dana osoba jest psychicznie stabilna i jest gotowa na małe i średnie zmiany w życiu. Studiami już nie denerwuję się aż tak bardzo. Uniwersytety w Australii teraz cierpią na brak studentów międzynarodowych więc mam nadzieję, że będą na mnie patrzeć przychylniejszym okiem.

Czasem dopadają mnie czarne myśli, że nie zdam, zwłaszcza, że razem z mężem rozpowiedzieliśmy już wszystkim, że zaczęłam studia, łącznie z wielkim CEO naszej firmy. To była mega historia. Jednego dnia mieliśmy (w sensie cała firma) spotkanie z osobami z zarządu. Po przemówieniach i oklaskach podeszłam do szefa, przedstawiłam mu się, powiedziałam coś w stylu, że jestem jego wielką fanką (olaboga, trzymajcie mnie, ale na usprawiedliwienie powiem, że on ma swój kanał na youtube i udzielił wywiadu dla studentów MBA w USA) i powiedziałam, że studiuję logistykę. Ten na to, że to super i, że jakbym czegoś potrzebowała, to mam dać znać.

Czuję wewnętrzny dysonans. Z jednej strony chcę być człowiekiem sukcesu i jak on przemawiać przed tysiącem ludzi, a z drugiej czytam Krytykę Polityczną, w której mówią, że świat jest niesprawiedliwy i klasa średnia nigdy nie dojdzie do klasy wyższej (a przynajmniej będzie nam baaardzo trudno i żadne kołczingowe guru nam w tym nie pomoże). No to jak z tym jest? Myślę, że lepiej jest myśleć pozytywnie i mieć nadzieję, że dzięki ciężkiej pracy możemy w życiu coś osiągnąć, niż zdziadzieć w fabryce i być zgorzkniałym cynikiem. W Australii chyba bardziej wierzę w "Amerykański sen" niż w Polsce. Zauważyłam, że tu jestem bardziej odważna, bo żaden z rodaków mnie nie widzi i nie ocenia. Czy Polacy rzeczywiście są bardziej krytyczni, czy to ja nie przejmuję się opinią "obcych"? Sama nie wiem, ale odkąd wyjechałam z Polski dużo mniej zaprzątam sobie głowę myślami o tym, co ludzie pomyślą. 

Dieta. Obecnie jem według przepisów dietetyka. W weekend gotuję na cały tydzień. Raz prawie zjadłam coś spoza planu, ale po otwarciu lodówki i zobaczeniu milionów pudełek stwierdziłam, że szkoda mojego zachodu na chwilę wątpliwej przyjemności. Plan chyba działa.

Teraz nie jestem głodna i nie mam silnej ochoty na podjadanie. Wcześniej jednak miałam z tym problem i napisałam do dietetyka, co mam robić i czy może mi napisać nazwę jakichś tabletek na hamowanie głodu, a on odpisał, że mój organizm ostatecznie przyzwyczai się i nie będę miała napadów głodu. 

Zastanowiłam się nad tym. Czy mylę napady głodu z normalnym głodem? Jedząc zdrowo 2200 kalorii dietetyk pewnie myślał, że to niemożliwe, żebym odczuwała realny głód. Żeby było śmieszniej od tamtej pory nie czułam głodu, ale może przed okresem to się zmieni.

Automatyzm w tym przypadku bardzo przydaje się. Wcześniej pisałam o eliminowaniu jak największej ilości decyzji, żeby nie wyczerpywać niepotrzebnie zasobów silnej woli. Nie jestem smakoszem, ani wirutuozem kuchni więc nie przeszkadza mi jedzenie tego samego dania przez trzy dni. Organizacja życia wyzwala, a nie ogranicza. Ludzie myślą, że jeśli dadzą sobie codziennie wolność wyboru śniadania to będą szczęśliwsi od tych, którzy mają tygodniowy plan posiłków. Rozumiem, też przez to przechodziłam. Myślałam, że zorganizowani ludzie są robotami, którzy bezmózgowo przechodzą przez całe życie. Jest jednak totalnie na odwrót. Im mniej według nas mało znaczących decyzji podejmiemy w ciągu dnia, tym więcej mamy energii i czasu na te naprawdę ważne. W odróżnieniu od komputera, to ja kontroluję i decyduję o tym, co jest ważne, a co nie, przez co wyrażam siebie i swoją osobowość. Wyrabianiem nowych nawyków definiuję siebie jako osoba zorganizowana, uprawiająca regularnie sport i jedząca zdrowe jedzenie. Poza tym identyfikuję się jako osoba wciąż doskonaląca się i poszerzająca wiedzę. 

Żeby było śmieszniej teraz mąż definiuje mnie jako przyszła pani prezes. Dalej oficjalnie nie zaczęłam studiów, a my już marzymy o MBA w USA. Swoją drogą czy oglądałaś/ oglądałeś film "Rekrutacyjny skandal"? Raczej nie będę celować w tak prestiżowe studia, ale to kolejny cios w moją wiarę, że ciężką pracą można wysoko zajść. 

Patrząc wstecz widzę jaki popełniłam błąd w Polsce. Może nie tyle zły kierunek studiów (historia sztuki), ale raczej brak sensownych kontaktów i perspektywy na lepsze jutro spowodowało, że zmarnowałam swój talent. Teraz zaczęłam na odwrót. Nie czekam na rozdanie dyplomów i już teraz tworzę sieć kontaktów. Raz - przedstawiłam się prezesowi firmy, dwa - napisałam do twórców amerykańskiego podcastu na temat logistyki i zarządzania łańcuchem dostaw (serio! Ludzie tworzą podcasty na KAŻDY temat) i dostałam maila do prezesa firmy logistycznej, któremu podrzuciłam swoje odpicowane przez firmę zewnętrzną CV. Ten z kolei podrzucił je do swoich ziomków i polecił przy okazji odpicowanie profilu na Linkedinie. Mam plan zrobienie profesjonalnej sesji zdjęciowej żebym wyglądała jak kobieta sukcesu. Mam nadzieję, że wyfotoszopują mnie na trochę szczuplejszą, hehe. 

Nie łudzę się, że z dnia na dzień osiągnę mega sukces i będę spała na pieniądzach, ale nikt (oprócz szczęśliwców loteryjnych i spadkobierców zapomnianych bogatych wujków czy babć) nie zostaje z dnia na dzień bogaty.

niedziela, 2 maja 2021

Opór

 Tyle lat próbuję zmienić nawyki, że chyba wykształciłam nawyk planowania zmiany nawyków i natychmiastowego sprzeciwu zmiany. 

Mam wrażenie, że to tak skomplikowany węzeł, że najlepiej poddać i położyć się do łóżka z paczką chipsów i oglądać głupie filmiki na Facebooku (jak zrobiłam wczoraj). Jestem beznadziejna.

Od tygodnia planuję wydrukować sobie pomoc przy zmianie nawyków, którą znalazłam w książce „Siła Nawyku” Charlesa Duhigga, który udowadnia, że działamy w pętli wskazówka - działanie - nagroda. Wystarczy zauważyć wskazówkę, zamienić działanie i znaleźć nagrodę równie dobrą jak haj po czekoladzie. Z jakiegoś powodu jednak odwlekam ten moment, w którym zacznę zauważać i zapisywać momenty, w których mam ochotę na coś słodkiego. 

Może jak napiszę głośno i wyraźnie jak mi ciężko to magicznie zmienię to z czym się zmagam. A najlepsze jest to, że napisałam dietetykowi, że wszystko jest super i nie chodzę głodna. Dnia następnego jednak poczułam głód, który zaspokoiłam najpierw dwoma marchewkami, a potem...popłynęłam rozczarowana, że nawet na diecie 2200 kalorii jestem głodna.

Z tego wszystkiego zapisałam się jako wolontariusz do badania mózgu obrzartuchów. Uzupełniłam ankietę, a potem - jeśli się nadam - naukowcy mają mi zrobić rezonans magnetyczny mózgu pokazując zdjęcia jedzenia (czy coś koło tego). Zawsze chciałam brać udział w eksperymentach mających na celu pomoc przy odchudzaniu. Mam nadzieję, że mnie wezmą i powiedzą co jest ze mną nie tak.


niedziela, 25 kwietnia 2021

Nawyk organizacji

 Wielokrotnie czytałam o wielkich biznesmenach czy ludziach polityki jak Mark Zuckerberg, Steve Jobs czy Barack Obama i Hillary Clinton, którzy by zaoszczędzić czas i energię, ubierają się zwykle w to samo. Czasem się nad tym zastanawiałam. Dla mnie wybór "kreacji" zajmuje raptem chwilę, więc nigdy nie uważałam ten trik za użyteczny. Nie dawało mi to jednak spokoju. Dlaczego czytając wywiady z mózgami tego świata często natykałam się na tę informację przedstawioną w formie lifehacka?

Ostatnio czytałam książkę o nawykach, które odpowiednio wykształcone są właśnie takimi użytecznymi trikami ułatwiającymi życie. Nawyki powodują, że nie marnujemy silnej woli na trywialne rzeczy, jak na przykład wybór spodni, bo jak się okazuje, każdy wybór przed którym stoimi powoduje, że wyczerpujemy energię, którą moglibyśmy wykorzystać na bardziej konstruktywne myślenie. 

Niestety bez odpowiedniego nadzoru można uformować bardzo szkodliwe nawyki jak np. w moim przypadku objadanie się. Na szczęście świadomie możemy je zmieniać i tworzyć nowe.

Uzbrojona w tę wiedzę postanowiłam zorganizować sobie życie i wykształcić nawyki, które pomogą mi uporać się z pracą i nauką. Jednym z nich jest gotowanie posiłków na cały tydzień według zaleceń dietetyka, dzięki czemu nie będę musiała zastanawiać się co zjeść i co kupić w sklepie. Znalazłam polskiego dietetyka mającego dobre opinie, któremu napisałam, że mam historię z zaburzeniami odżywiania i dlatego lepiej wprowadzić delikatny deficyt kaloryczny, bo inaczej umieram z głodu, co też powoduje, że tracę energię na walczenie ze swoim głodem. Dietetyk wysłał mi menu na tydzień z kalorycznością 2200 kalorii, co mnie pozytywnie zdziwiło, bo do tej pory dietetycy zalecali mi dietę maksymalnie 1700 kalorii. Jak widać, szczerość popłaca.

Innym nawykiem, który chcę wykształcić jest działanie według z góry ustalonego planu. W weekendy piorę, sprzątam i spisuję wydatki. W tygodniu pracuję i uczę się. Sport również został zorganizowany co do minuty. Codziennie spędzam minimum 30 minut na uprawianie sportu, który ma mi dotlenić mózg i pomóc w koncentracji. 

Nie jestem oczywiście w tym idealna. Dalej marnuję czas na fejsbuki i zamiast odpoczywać rozciągając się, czy medytując (co planowałam) to "odpoczywam" czytając jakieś głupie teksty w stylu: Zobacz jak gwiazdy się starzeją! (lol)

Kiedyś brzydziłam się taką organizacją. Byłam lekkim duchem, któremu obce było planowanie. Teraz widzę, że bardzo dużo marnowałam energii na codzienne wybory i działanie "zgodne z nastrojem", bo musiałam co chwila podejmować decyzję co tu zrobić, gdzie iść, co zjeść, jak się ubrać, jak pomalować oczy itd...

Nie jestem oczywiście szefową wielkiej korporacji, więc nie muszę szlifować każdej sekundy swojego życia, ale zauważyłam, że ta taktyka jest przydatna także dla normalnego zjadacza chleba. Im mniej spędzam czasu na dokonywaniu wyborów tym więcej energii mam do nauki. 

piątek, 9 kwietnia 2021

Permutacje i kombinacje

Chyba oszalałam wybierając się na studia pracując przy tym na cały etat. Codziennie uczę się statystyki i nie poddaję się tylko dlatego, że mąż mnie dopinguje i już pochwalił się wszystkim sąsiadom.

Nie mam na nic czasu. Ledwo nadążam chodząc do siłowni i na spacer. Jeszcze nawet oficjalnie nie zaczęłam studiów, a już zaczynam panikować jak mam ogarnąć pracę, naukę i dietę naraz. Niestety były porażki.

Zacznę jednak od zwycięstw. Niedawno miałam test na obywatelstwo australijskie i...zdałam! Nie był to trudny test, ale jednak trzeba było nauczyć się mapy Australii, flag i zasad sprawowania władzy, co nie było dla mnie intuicyjne, bo nigdy za szczególnie nie interesowałam się polityką. To jest jednak już za mną. Oficjalnie zostanę obywatelką Australii za kilka miesięcy podczas lokalnej ceremonii! 

Dziwne uczucie. Nie zastanawiałam się nad duchowym tego znaczeniem. Wybrałam podwójne obywatelstwo w celach bezpieczeństwa i wygody. Jako rezydent Australii mam prawie równe prawa co obywatel, ale jednak są drobne rozbieżności widoczne zwłaszcza podczas pandemii koronawirusa i studiowania. Gdybym straciła pracę przez szalejącego wirusa, nie miałabym dostępu do dodatkowej pomocy od państwa, a studiując nie mam prawa do ubiegania się o kredyt państwowy. Nie mam też prawa do różnych grantów, więc ten dodatkowy koszt 250$ wydaje mi się małą inwestycją w porównaniu z ewentualnymi profitami.

Czy czuję się jednak australijką? Nie. Nigdy nie będę traktowana jako "jedna z naszych", co mnie nie dziwi, bo czy w Polsce imigranci, którzy zdobyli polskie obywatelstwo są traktowani jak "nasi"? Śmiem wątpić. Nieraz brakuje mi poczucia przynależności. Ludzie zazwyczaj traktują mnie życzliwie, ale jednak czuć rezerwę, co chyba nigdy się nie zmieni, chyba, że przeprowadzę się do miasta, gdzie jest więcej imigrantów. No, ale może to kwestia mojego podejścia.

Imigracja mnie wzmocniła. Jestem bardziej zdecydowana i mocniej prę do przodu, bo muszę starać się co najmniej dwa razy bardziej niż w Polsce, gdzie mama mnie wychowała na zasadzie "nie kop pana, bo się spocisz". Teraz widzę, że na sukces trzeba sobie zapracować. Oczywiście można żyć na zasadzie, że wszystko ma być łatwe i przyjemne, ale w końcu nadszedł czas żeby Ciam pokazała zęby i wypiłowane na ostro paznokcie.

Porażki...cóż też były. Dieta znowu leży. Nie wiem jak mam chudnąć, pracując i studiując na raz. Czy ktoś tu ma podobny problem? Wymyśliłam, że znajdę dietetyka, który da mi gotowy plan posiłków, które będę gotować co niedzielę na cały tydzień (co zaoszczędzi mi czas w tygodniu). Innym pomysłem jest aplikacja na telefon z różnymi planami posiłków, ale nie chcę też spędzać przy niej za dużo czasu.

Poza tym siłownia dalej stoi pod znakiem zapytania. O ile się nie mylę, sport dotlenia mózg więc powinnam jednak nie rezygnować, bo w efekcie moja nauka może być bardziej efektywna. Zdrowa dieta też powinna mi sprzyjać, bo wiadomo - jarmuż z kosmosą ryżową może wzmocnić pamięć (czy coś koło tego).

Co myślisz? 

środa, 17 marca 2021

Montignac - aktualizacja

 Zapomniałam jak dieta Montignaca wpływa na mój organizm. Wróciłam do tego sposobu żywienia, bo pamiętam, że na niej chudłam, ale zapomniałam dlaczego. Teraz tylko zadaje sobie pytanie: dlaczego ją porzuciłam kilka lat temu? 

Jeszcze niedawno non stop byłam głodna. Codziennie o 9-10 rano musiałam jeść drugie śniadanie, bo burczało mi w żołądku, co ewidentnie świadczyło o głodzie fizycznym, a nie jakimś tam wymyślonym z nudów. Jadłam wtedy płatki owsiane z jogurtem i owocami, bo czułam spadek energii. Teraz nie czuję głodu aż do 11-12, co niby nie jest aż tak wielką różnicą czasową, ale też mam inny rodzaj głodu. Mogę spokojnie przygotować obiad, który zazwyczaj złożony jest z surówki i mięsa/ ryby. Po takim posiłku czuję się zaspokojona. Nie myślę o dokładkach, czy czymś słodkim. Mam też dużo więcej energii, która jest równo rozłożona w ciągu dnia. 

Jem mniej i mniej potrzebuję, chociaż więcej się ruszam. Cud? A może po prostu produkty o niskim indeksie glikemicznym są kluczem, bo mimo, że wcześniej jadłam według mnie zdrowo, to jednak niektóre produkty miały wysoki indeks glikemiczny, jak banany, ziemniaki, czy chleb. Pomijam tu historie ze słodyczami, bo wtedy miałam napady głodu, których teraz nie mam. 

Obiecuję sobie, że więcej nie będę czytać porad na temat co jeść, żeby być szczupłym, bo nigdy mi to na dobre nie wychodzi...

 

środa, 10 marca 2021

Humanista i matematyka

 Kiedy miałam około 16 lat musiałam (jak wielu innych) podjąć ważną decyzję w sprawie mojej przyszłości: z czego zdawać maturę i na jakie iść studia.

Nie byłam pewna siebie i swoich umiejętności. Poszłam do wymagającego liceum, które dało mi do zrozumienia, że jestem noga ze wszystkiego. Nie byłam "piątkową" uczennicą, co najwyżej miałam dobre oceny z polskiego i wfu. Zazdrościłam geniuszom. Mogły zdawać maturę ze wszystkiego i ze wszystkiego by zdały. Ja z kolei myślałam, że gdybym zdawała maturę z geografii czy fizyki to na bank bym oblała i skończyła jako kasjerka w Biedronce (pardon dla wszystkich kasjerów, nie miałam wówczas zbytniego poważania dla tej profesji). W związku z tym zdawałam maturę z historii sztuki, której nawet nie uczono w moim liceum. Nie miałam pomocy. Bałam się oceny innych, więc uczyłam się sama. Wbrew pozorom uwielbiałam to. Uczyłam się bez presji innych i wiedza szybko wpadała mi do głowy. Zdałam maturę na dosyć wysokim poziomie i poszłam na studia. Myślałam, że to jest moje przeznaczenie, w końcu tak świetnie sobie radziłam. Na studiach byłam w końcu "piątkowa".

Teraz mam ochotę sobą sprzed niemal 20 lat potrząsnąć, chociaż pisząc to widzę w czym tkwił problem. Strach przed osądem innych powodował, że poszłam w zupełnie innym kierunku niż moje wcześniejsze ambicje. Chciałam na przykład zostać architektem. Mój ojciec stwierdził, że do tego trzeba znać się na matematyce, więc zrezygnowałam z góry zakładając, że jestem zupełnym tępakiem i w życiu nie nauczę się tej matematyki.

Pomijam w tym momencie moich rodziców, którzy mi nie pomogli w podjęciu decyzji. Zawsze czułam, że z problemami muszę uporać się sama. Dopiero niedawno zauważyłam, że najszybciej uczę się sama. Dajcie mi książki i zamknijcie w pokoju z kawą i fajną muzyką, a wiedza sama mi do głowy wpadnie. Dlaczego tego nie robiłam kiedyś z matematyką? Chyba z góry założyłam, że jestem tym sławetnym humanistą, więc nie ma co na siłę zmuszać mnie do zrozumienia liczb, bo dla mnie to czarna magia.

Wracając do 2021 roku. Niedługo zacznę studia w Australii, jednak żeby dostać się na oficjalną listę studentów muszę zdać dwa egzaminy, w tym z "analizy danych" co, z tego co podpatrzyłam w podręcznikach, oznacza: MATEMATYKA.

Mogłabym poddać się mówiąc, że przecież jestem humanistką i nie mogę tknąć matmy. Mogłabym też czekać aż zacznie się kurs z tego przedmiotu i wyrywać włosy podczas egzaminu. Zamiast tego zaczęłam naukę już teraz. Dzięki Bogu za internet i Youtube, bo za moich czasów nie było tysięcy filmików, które przypominają korepetycje. Włączyłam nagrania nauczycielki przygotowujące do matury i...zaczęłam rozumieć coś czego nie rozumiałam w liceum, czy gimnazjum. Pamiętam, moja nauczycielka nigdy mnie nie prosiła do tablicy, bo wiedziała, że będę tam stała jak słup soli z kredą w ręce i łzami w oczach. Na kartkówkach i sprawdzianach zazwyczaj ściągałam i tylko nieliczne tematy były dla mnie łatwiejsze "czwórkowe". 

Teraz, gdybym mogła, powiedziałabym sobie, że mogę nauczyć się matematyki. Mogłabym nawet zdać maturę, która pomogłaby mi w osiągnięciu swojego marzenia. Potrzebowałabym do tego dużo więcej czasu i na pewno wymagałoby to większego wysiłku psychicznego niż nauka historii sztuki, ale na bank warto.

No nieważne. Nie ma co się rozwodzić nad "gdyby". Teraz oglądam kolejne filmiki i mój mąż sam się dziwi, że coś z tego rozumiem, bo on z kolei potrzebowałby korepetytora. Ja lepiej czuję się ucząc się sama. Mnie inni ludzie stresują i/lub rozpraszają. Myślę, że warto jest znać swoje możliwości i limity. Gdybym miała dzieci to napewno bym na to zwróciła uwagę. 

piątek, 5 marca 2021

Myśli jak chmury na niebie?

 Zawsze fascynował mnie koncept panowania nad myślami. Istnieją różne "szkoły" podejścia do naszych myśli. Jedni uważają, że można je zmieniać, kierować nimi, wyciszać je lub wywoływać, zależnie od potrzeby. To te same osoby, które radzą nam patrzeć w lustro i powtarzać sobie różne pozytywy, które rzekomo mają wpływać na naszą podświadomość i przyciągnąć szczęście.

Inni z kolei uważają, że myśli nam się przytrafiają, są jak chmury na niebie - pojawiają się i znikają. Nie mamy na nie wpływu, dlatego nie wolno się z nimi utożsamiać. Myśli, które nam wpadają do głowy są efektem np. wychowania, środowiska z którego pochodzimy i traum, które nam się przydażyły. Nie mamy nad tym kontroli ani wpływu i dlatego nie powinniśmy się do nich przywiązywać.

Myślę, że sama jestem gdzieś po środku i uważam, że obie wersje są prawidłowe. Odpowiedź na to, które z podejść jest adekwatny dla tej konkretnej myśli jest jej pochodzenie - nieświadomość, czy świadomość.

Myśli, które pochodzą z naszej nieświadomości (nie mylić z podświadomością) to właśnie te chmury na niebie, które sterują naszymi uczuciami. Np. oglądając romantyczny film wpada nam myśl, że o ojezusmaria jestem taka samotna, nie mam chłopaka, od lat z nikim się nie całowałam buuu i ryk. Myśl ta powoduje płacz i złe samopoczucie. Tu prawidłowa reakcja by była nie przywiązywanie się do niej, czyli nie wpajanie sobie, że jestem beznadziejna beksa. 

Myśl z kolei pochodząca z naszej świadomości to myśl, która nas określa kim jesteśmy. Świadomie na przykład chcę schudnąć i mówię sobie (świadomie), że mogę schudnąć, wybieram też sposób i racjonalnie do tego zadania podchodzę. Pułapka pojawia się kiedy myśli świadome i nieświadome zaczynają się rozdzielać i działać przeciwko sobie. Nieświadomie swój wybrany proces sabotuję, na przykład obżerając się w sobotni wieczór mówiąc sobie, że a pal to licho i tak nigdy nie schudnę. 

Jak z tym walczyć? Najpierw włączać świadomość. Jest to bardzo męczący sposób. Człowiek nie lubi być świadomym i świadomego myślenia. Te "pleple" w głowie, z którym niektórzy się utożsamiają jest nieświadome. Działa jak radio nagrane przez twoich rodziców, sąsiadów czy kolegów ze szkoły. To nie jesteś Ty. 

Świadomością możesz również wyprzeć nieświadomość. Kiedy pojawia Ci się myśl, oranyjulek najadłabym się pączkami, możesz świadomie je zmienić. Od Tony'ego Robbinsa nauczyłam się techniki, dzięki której pączki przestają być aż tak pożądane. Jak to zrobić?

Po pierwsze możesz sobie je obrzydzić. Na przykład wyobraź sobie ulubioną potrawę, np. pączki z lodami. Potem wyobraź sobie te pączki jak po nich łażą jakieś robaki, leży tam zdechły karaluch, pies na to wszystko narzygał, a potem mewa za przeproszeniem nasrała. No i najgorsze - lody się roztopiły. Czy dalej chcę jeść te pączki? Noł łej! 

Tę technikę używam codziennie podczas treningu cardio. Biegam sobie i najpierw wyobrażam sobie super potrawę przy której zawsze kończę na kompulsjach, a potem wyobrażam sobie glizdy i karaluchy, a uwierz mi - w Australii karaluchy są na sterydach, więc niewiele trzeba żeby mi się tego wszystkiego odechciało.

Druga technika jest moim zdaniem rewolucyjna. Kup sobie co tam uwielbiasz, ale bez przesady. Na przykład ja lubię hot doga w bułce. Nie są to pączki z lodami, ale powiedzmy - OK, w skali od -10 (w życiu tego nie tknę) do +10 (olaboga muszę to mieć), hot dogi są gdzieś przy +3 do +5 (zależy jak bardzo jestem głodna), czyli noooo...zjadłabym, ale wolę pączki z lodem.

Potem skup się i spróbuj przesunąć swoje pożądanie o 2 stopnie wyżej. Możesz w wyobraźni coś dodać (na przykład ja bym dodała keczup i musztardę) żeby być nieco bardziej zainteresowanym zjedzeniem tego. Jak już tego dokonasz, spróbuj przesunąć jeszcze bardziej, do +10. Ja musiałam wyobrazić sobie smak tego hotdoga, jak będzie soczysty, jak bułka będzie mi miękko opierała się zębom i tak dalej (czy tylko ja tu widzę seksualny podtekst?). Co się zmieniło? SKUPIENIE. Musiałam całą swoją uwagę skupić na tym głupim hot dogu, żeby od +3, czyli hmm no zjadłabym wskoczyć do +10, czyli aniołyniebiańskietrzymajciemniemuszętozjeść. 

Wiesz, że możesz tak samo zrobić w drugą stronę? Spróbuj zmienić swoje pożądanie zjedzenia tego czegość od +10 do 0, czyli neutralnego meh, nie muszę w ogóle tego jeść. Jak tego dokonać? Zmień uwagę. Pomyśl o czymś innym, o zakupach, o obowiązkach domowych, zadaniach, cokolwiek. Potem z neutralnego można przejść do -3, czyli "nie chcę tego jeść". Jak? Ja na przykład wyobraziłam sobie przesolonego hotdoga. Od -3 do -10 to już łatwe, dla mnie to są te robaki...

Tony Robbins poleca robienie tego ćwiczenia jak najczęściej, aż będziesz w tym mistrzem. Chodzi o to, żebyś miała świadomość, że możesz zmieniać swój stan kiedy tylko chcesz i w którą stronę chcesz. Możesz zacząć uwielbiać brokuły i brzydzić się pączkami. Jak już wcześniej pisałam, świadomość jest jednak męcząca. Teraz znalazłam łatwiejszy sposób na zmianę uwagi od jedzenia. Zaczynam niedługo studia. Sama już myśl o studiowaniu powoduje, że nie myślę za specjalnie o jedzeniu. Kiedyś o tym pisałam w poście Dieta mimochodem. Myślę, że teraz weszłam w tryb automatu. Codziennie trenuję o jem zgodnie z dietą nie zastanawiając się za specjalnie nad tym co robię. Jak tylko zacznę studia automatyzm tym bardziej będzie mi sprzyjał, bo serio - studia po angielsku wymagają ode mnie podwójnego skupienia i nie potrzebuję dramy pod tytułem "jaka nowa dieta byłaby dla mnie dobra, ale od jutra bo od dziś sobie pojem"...