Powoli osiągam znowu stan spokojnej, niezaburzonej rzeki. Gdzieś czytałam definicję równowagi wewnętrznej, która mniej więcej mówi o stanie, w którym dana osoba jest psychicznie stabilna i jest gotowa na małe i średnie zmiany w życiu. Studiami już nie denerwuję się aż tak bardzo. Uniwersytety w Australii teraz cierpią na brak studentów międzynarodowych więc mam nadzieję, że będą na mnie patrzeć przychylniejszym okiem.
Czasem dopadają mnie czarne myśli, że nie zdam, zwłaszcza, że razem z mężem rozpowiedzieliśmy już wszystkim, że zaczęłam studia, łącznie z wielkim CEO naszej firmy. To była mega historia. Jednego dnia mieliśmy (w sensie cała firma) spotkanie z osobami z zarządu. Po przemówieniach i oklaskach podeszłam do szefa, przedstawiłam mu się, powiedziałam coś w stylu, że jestem jego wielką fanką (olaboga, trzymajcie mnie, ale na usprawiedliwienie powiem, że on ma swój kanał na youtube i udzielił wywiadu dla studentów MBA w USA) i powiedziałam, że studiuję logistykę. Ten na to, że to super i, że jakbym czegoś potrzebowała, to mam dać znać.
Czuję wewnętrzny dysonans. Z jednej strony chcę być człowiekiem sukcesu i jak on przemawiać przed tysiącem ludzi, a z drugiej czytam Krytykę Polityczną, w której mówią, że świat jest niesprawiedliwy i klasa średnia nigdy nie dojdzie do klasy wyższej (a przynajmniej będzie nam baaardzo trudno i żadne kołczingowe guru nam w tym nie pomoże). No to jak z tym jest? Myślę, że lepiej jest myśleć pozytywnie i mieć nadzieję, że dzięki ciężkiej pracy możemy w życiu coś osiągnąć, niż zdziadzieć w fabryce i być zgorzkniałym cynikiem. W Australii chyba bardziej wierzę w "Amerykański sen" niż w Polsce. Zauważyłam, że tu jestem bardziej odważna, bo żaden z rodaków mnie nie widzi i nie ocenia. Czy Polacy rzeczywiście są bardziej krytyczni, czy to ja nie przejmuję się opinią "obcych"? Sama nie wiem, ale odkąd wyjechałam z Polski dużo mniej zaprzątam sobie głowę myślami o tym, co ludzie pomyślą.
Dieta. Obecnie jem według przepisów dietetyka. W weekend gotuję na cały tydzień. Raz prawie zjadłam coś spoza planu, ale po otwarciu lodówki i zobaczeniu milionów pudełek stwierdziłam, że szkoda mojego zachodu na chwilę wątpliwej przyjemności. Plan chyba działa.
Teraz nie jestem głodna i nie mam silnej ochoty na podjadanie. Wcześniej jednak miałam z tym problem i napisałam do dietetyka, co mam robić i czy może mi napisać nazwę jakichś tabletek na hamowanie głodu, a on odpisał, że mój organizm ostatecznie przyzwyczai się i nie będę miała napadów głodu.
Zastanowiłam się nad tym. Czy mylę napady głodu z normalnym głodem? Jedząc zdrowo 2200 kalorii dietetyk pewnie myślał, że to niemożliwe, żebym odczuwała realny głód. Żeby było śmieszniej od tamtej pory nie czułam głodu, ale może przed okresem to się zmieni.
Automatyzm w tym przypadku bardzo przydaje się. Wcześniej pisałam o eliminowaniu jak największej ilości decyzji, żeby nie wyczerpywać niepotrzebnie zasobów silnej woli. Nie jestem smakoszem, ani wirutuozem kuchni więc nie przeszkadza mi jedzenie tego samego dania przez trzy dni. Organizacja życia wyzwala, a nie ogranicza. Ludzie myślą, że jeśli dadzą sobie codziennie wolność wyboru śniadania to będą szczęśliwsi od tych, którzy mają tygodniowy plan posiłków. Rozumiem, też przez to przechodziłam. Myślałam, że zorganizowani ludzie są robotami, którzy bezmózgowo przechodzą przez całe życie. Jest jednak totalnie na odwrót. Im mniej według nas mało znaczących decyzji podejmiemy w ciągu dnia, tym więcej mamy energii i czasu na te naprawdę ważne. W odróżnieniu od komputera, to ja kontroluję i decyduję o tym, co jest ważne, a co nie, przez co wyrażam siebie i swoją osobowość. Wyrabianiem nowych nawyków definiuję siebie jako osoba zorganizowana, uprawiająca regularnie sport i jedząca zdrowe jedzenie. Poza tym identyfikuję się jako osoba wciąż doskonaląca się i poszerzająca wiedzę.
Żeby było śmieszniej teraz mąż definiuje mnie jako przyszła pani prezes. Dalej oficjalnie nie zaczęłam studiów, a my już marzymy o MBA w USA. Swoją drogą czy oglądałaś/ oglądałeś film "Rekrutacyjny skandal"? Raczej nie będę celować w tak prestiżowe studia, ale to kolejny cios w moją wiarę, że ciężką pracą można wysoko zajść.
Patrząc wstecz widzę jaki popełniłam błąd w Polsce. Może nie tyle zły kierunek studiów (historia sztuki), ale raczej brak sensownych kontaktów i perspektywy na lepsze jutro spowodowało, że zmarnowałam swój talent. Teraz zaczęłam na odwrót. Nie czekam na rozdanie dyplomów i już teraz tworzę sieć kontaktów. Raz - przedstawiłam się prezesowi firmy, dwa - napisałam do twórców amerykańskiego podcastu na temat logistyki i zarządzania łańcuchem dostaw (serio! Ludzie tworzą podcasty na KAŻDY temat) i dostałam maila do prezesa firmy logistycznej, któremu podrzuciłam swoje odpicowane przez firmę zewnętrzną CV. Ten z kolei podrzucił je do swoich ziomków i polecił przy okazji odpicowanie profilu na Linkedinie. Mam plan zrobienie profesjonalnej sesji zdjęciowej żebym wyglądała jak kobieta sukcesu. Mam nadzieję, że wyfotoszopują mnie na trochę szczuplejszą, hehe.
Nie łudzę się, że z dnia na dzień osiągnę mega sukces i będę spała na pieniądzach, ale nikt (oprócz szczęśliwców loteryjnych i spadkobierców zapomnianych bogatych wujków czy babć) nie zostaje z dnia na dzień bogaty.