sobota, 11 kwietnia 2015

Z pamiętnika Ciam na obczyźnie

Doleciałam. Żyję. Kanada zachwyca i sprawia, że czuję się jak u siebie. Ale po kolei.

Napisałam strasznie długiego posta o tym jak minęła mi podróż, ale pomyślałam, że to bez sensu i trochę przynudzam ;). W skrócie więc: czułam się jakby cały świat mi sprzyjał i chciał żebym do Kanady doleciała bez problemów (nawet mimo celowej partyzantki i spania na lotnisku w Newark). Wszystkie po drodze rzeczy załatwiałam sprawnie i szybko. Urzędnik imigracyjny stwierdził, że jestem szczęściarą jak mu opowiedziałam dokąd jadę i co będę robiła. Z radością wlepił mi do paszportu pozwolenie na pracę i życzył szczęścia.

Zdjęcie zrobione komórką, ale co tam. To moja okolica ;)

Szczęście mnie nie opuszczało i w samej pracy, gdzie szef kazał mi na początek dużo odpoczywać, a potem dbał o to, żebym dobrze się czuła. Pracuję z kilkoma Polakami, którzy są mili i pomocni. Na razie tylko przyglądam się co ludzie z Front Desku robią i czasem stresuję się czy będę rozumiała czego chcą ode mnie klienci. Prawdę jednak mówiąc w Kanadzie nie ma takiego zróżnicowania akcentów jak w Stanach, gdzie kiedy po raz pierwszy tam przyleciałam, przez tydzień miałam depresję, że tych Jankesów w ogóle nie rozumiem.

Zaczynam też powoli poznawać Kanadyjczyków. Cóż, prawdą jest, że mają chyba trochę inne pojęcie zimna jak Polacy. 2st C i słońce to właściwa pora na ubranie koszulki i japonek, a dzieci jedzące lody na ulicy przestały mnie już nawet dziwić. Poza tym, jak wszyscy Amerykanie, są uprzejmi, pomocni i przy okazji nie narzucający się.


Wracając do tematu szczęścia. W sprawach sercowych chyba mnie opuściło, choć trzeba przyznać, że Kanadyjczycy różnią się od Polaków mocno w sprawach seksu. Polakowi jak mówię nie, to rzadko on to szanuje. Kanadyjczyk (a przynajmniej ten, którego poznałam) od razu odpuścił i nie liczył, że nagle jednak zmienię zdanie i ochoczo się z nim bzyknę. Po tym sobie po prostu poszedł. Wydaje mi się, że oczami mu więcej powiedziałam jak słowami, bo jak na mnie spojrzał to zrobiło mu się glupio i zaraz się zawinął. Przez ułamek sekundy poczułam, że naprawdę potrzebuję miłości a nie seksu z pierwszym lepszym. Potem jednak doszłam do siebie. Mam nadzieję, że nie będę więcej straszyła oczami spragnionego miłości Bambi ;)

niedziela, 5 kwietnia 2015

Ostatnia niedziela w Polsce

Trzydzieści kilogramów. Tyle może maksymalnie wynieść bagaż zawierający cały mój dobytek. Co ciekawe, zmieściłam się.

3/4 ciuchów wywaliłam do kosza i poczułam ogromną ulgę. Wiele ubrań mam nawet z liceum (tak, tak, mieszczę się, ale nie wiem czy to akurat powód do chluby). W Polsce zostawiam całą swoją bibliotekę (no niestety, książki dużo ważą), kilka okropnych koszulek, których żal mi wywalać i bibeloty, których nie ma sensu zabierać, a też szkoda wywalać.


Ten tydzień był czasem pożegnań. Żegnałam nie tylko znajomych i przyjaciół, ale też miejsca, trasy i widoki Wrocławia. Wiele rzeczy celebrowałam z myślą, że to ostatni raz. Ostatnia jazda do pracy, ostatni rzut oka na siłownię, ostatnia jazda tramwajem, ostatnia przechadzka po rynku...

Pierwsze ukłucie w sercu poczułam jednak już w lutym zeszłego roku kiedy wpadłam na pomysł wylotu do Kanady. Wracałam wtedy do swojego wynajmowanego mieszkania, włożyłam klucze do zamka i pomyślałam, że wkrótce opuszczę to miejsce na zawsze. Melancholia potem co jakiś czas dopadała mnie. Czas zatrzymywał się i po prostu chłonęłam atmosferę miejsca.


Mimo względnego i wręcz zaskakującego spokoju, wczoraj poczułam lekką panikę. Boję się, że coś pójdzie nie tak, szef okaże się mafiozą i wywiezie mnie do burdelu, zadźgają mnie maczetą w Nowym Jorku, albo podłożą narkotyki na lotnisku, już nie mówiąc o katastrofie lotniczej. Uspokoiłam się dzięki oddychaniu przeponowemu i rozmowie z przyjaciółmi.

Przyjaciele są dla mnie najważniejsi. Kit z chłopami, obym znalazła w Kanadzie bratnią duszę.


Cóż, następny post już będzie z Kanady. Życzę Ci wesołych świąt!