sobota, 31 stycznia 2015

Gatunki ludzi

Na pierwszy rzut oka ludzi klasyfikuje się ze względu na wygląd. Ten chudy, ten gruby, tamten biały, a ten tu czarny. Gdzieś tam widzimy rudego, zezowatego, z kręconymi włosami czy niebieskimi oczami.

Wyższy poziom jazdy to pierwsze wrażenie, charakter. Ta zabawna, ten zamknięty w sobie, ci poważni.


Gdyby zamknąć nas w te klasyfikacje, łatwo byśmy dobierali się w grupy podobnych do siebie osób. Wysocy i poważni z wysokimi i poważnymi, weseli z wesołymi itd. Łączyć może też hobby. Relacje z najbliższym mi otoczeniem pokazują jednak, że to nie wszystko.

Pracuję w pokoju z sześcioma zupełnie różnymi (jak to w życiu bywa) osobami. To moje najbliższe otoczenie przez jakieś osiem godzin dziennie. Na jedną z dziewczyn ciągle warczę (eh, wstyd przyznać), z inną ciągle śmieję się, kolejna jest miła, ale czasem walczę z irytacją, następna jest mi obojętna, inną bardzo lubię, ale ona chyba czuje do mnie dystans, ostatnia za to żadnej z nas nie lubi ;). W szóstkę (ta jedna separuje się od nas) tworzymy team wspaniałych kobiet, które chodzą ze sobą na obiad i dyskutują na każdy temat. To co mnie zastanawia to relacje pomiędzy nami wszystkimi.


W większości jesteśmy wrażliwe i wyczuwamy nastroje innych czy mniej lub bardziej wnikamy wgłąb siebie. Jedna z nas ma szczególny dar i dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Uważa ona, że niewidzialna nić porozumienia jest między dwoma dziewczynami, z których z jedną najbardziej się dogadywałam i uważałam, że to właśnie ona jest moją bratnią duszą. Poczułam się odrzucona i samotna i zaczęłam zastanawiać się, to kto właściwie mógłby zostać moją bratnią duszą.

Co do bratnich męskich dusz, często dokonywałam pomyłek. Myślałam, że nim jest M., dlatego na początku entuzjastycznie do niego podchodziłam, a później poczułam się tak zraniona i odrzucona, że długo dochodziłam do siebie. Niedawno zresztą moja wspaniała koleżanka przeżyła kolejne rozczarowanie miłosne, tym mocniejsze, że też myślała, że znalazła w końcu tego jedynego, z kim doskonale dogadywała się.

Ostatnio zresztą u psycholki wyszedł temat M. Nie rozmawiałam jeszcze z nią na jego temat, bo czuję, że jeszcze nie mam dość siły i odwagi, by stawić czoło demonom przeszłości. Wczoraj jednak wpadłam na pomysł jak tłumaczyć takie pomyłki.



Otóż gdzieś w środku nas drzemią różne gatunki zwierząt. Ja jestem tygrysem (potwierdza to mój horoskop chiński :P) i M. mogłam pomylić z nie wiem, wilkiem czy innym lisem. Mogłam się pomylić? Mogłam! Swój gatunek ciężko określić, a co dopiero czyjś. To, że wilk nie chciał tygrysa to nie dlatego, że tygrys jest zły (wprost przeciwnie! Fuckin majestic!), tylko po prostu...nie ten gatunek.

Uff...jaka ulga.

niedziela, 18 stycznia 2015

Czegoś mi brakuje

Niemal cały tydzień mam zajęty od rana do nocy. Cholera, przecież tak chciałam. Miało być tak dobrze, niewiele czasu na rozmemływanie się, tylko praca nad ciałem i duchem. Czego mi znów brakuje?


Mam taką jedną przyjaciółkę. Znamy się od małego i widzę, że z wiekiem osiąga stadium iście stoicki. Nie wkurwia się na rosnące rachunki, nie złorzeczy Bogu za niską wypłatę, ani w ogóle nikomu na nic się nie uskarża. Czasem delikatna zmarszczka pojawi się na jej czole przy spalonym obiedzie czy rozlanej kawie.

Po drugiej stronie jestem ja. Spalony obiad - katastrofa. Strata pieniędzy, czasu i głód przez co najmniej najbliższe pół godziny. Wylana kawa - katastrofa! Trzeba sprzątać, prać, myć. Niska wypłata - KATASTROFA!!! Za co kupić sukienkę, nowy stanik sportowy i polecieć na spontaniczne wakacje? (najlepiej wszystko za jedną wypłatę). Cholera, permanentny stan malkontencki.  

Cały czas czegoś mi brakuje, coś mi przeszkadza i powoduje, że nie mogę sobie znaleźć miejsca, chyba, że następuje w moim życiu spektakularna zmiana, która absorbuje moje myśli. Tak było do niedawna. Nowy trener, nowy psychol, do tego nowy rok. Od jakiegoś tygodnia jednak znowu czuję dziwny niepokój w sercu. Trudno go nazwać, ale czuję silny pociąg do zmiany i odczucia nowych emocji. Najchętniej spakowałabym się i wyjechała w siną dal, albo zrobiła coś nowego, spontanicznego, niecodziennego, wyskokowego (a w tle już widzę wybuchy i fajerwerki) byle zagłuszyć ten okropny stan marazmu. 


Nawet dieta zaczęła mi ciążyć, bo stwierdziłam, że przeszkadza mi w życiu towarzyskim, a poza tym zjadłabym coś nowego, a nie na okrągło te płatki owsiane i pierś z kurczaka. 

Psycholka daje mi do zrozumienia, że uciekam od przykrych emocji, a to jest zachowanie nałogowe. Tylko jak cholera wytrwać z owsikami w tyłku i sercem rwącym się do nie wiadomo czego?

Ps. Znalazłam rozwiązanie. Wychodzę do pubu na colę light (przecież mogę być kierowcą, nie?), nie dam się diabełkowi, który mówi, że przez dietę moje życie towarzyskie zamiera. Zwłaszcza, że bez diety, przez poczucie beznadziejności, moje życie towarzyskie jest po prostu martwe.

wtorek, 6 stycznia 2015

Kobiecość

Nie znam statystyk, ale patrząc chociażby po samych komentarzach, widzę, że większość moich czytelników to kobiety. Tematem postu będziesz Ty. (Ale żeby nie było - mężczyzn z bloga nie wywalam!)

Czytam teraz książkę pt. Siła kobiecości, która skłoniła mnie do refleksji. A im bardziej w las, tym uważałam tę książkę za bardziej bzdurną i tym głębsza była ma refleksja.


Wiesz, definicja kobiecości jest dla mnie tematem śliskim, bo zaraz włącza mi się czerwona lampka, że polecą hasła szowinistyczne, sprowadzające kobiety do bycia piękną i usłużną, a co mądrzejsi zaczną mentorskim tonem prawić o naszej wrażliwości czy empatii. Sama zresztą autorka pisze, że dla niej kobiecość to m.in. sukienki i bierność w łóżku (prawie się przewróciłam na bieżni jak to przeczytałam). No nieważne, jej sprawa czym jest dla niej kobiecość, ale zaczęłam mocno zastanawiać się nad tym, czym jest dla mnie kobiecość.

Pierwsze myśli były feministyczno-buntownicze: szeroko pojmowana kobiecość wynika z kultury/wychowania itd, a z biologicznego punktu widzenia, nas od mężczyzn odróżniają tylko narządy płciowe i pewne cechy fizyczne (w tym wielkość mózgu ;)). Definicja kobiecości jednak nie dawała mi spokoju, w końcu nie chodzi o to czym de facto jest kobiecość, tylko jakie według mnie cechy ją określają. O tyle jest to dla mnie ważne, żebym mogła w momentach kryzysu swojej kobiecości pomyśleć o tym jaka jest moja jej definicja. Wygląda na to, że najpierw marudziłam, że nie jestem kobieca, a dopiero wiele lat później zaczęłam zastanawiać się, co to właściwie dla mnie znaczy. 


Patrząc na historię swojego pojmowania kobiecości, kiedyś kojarzyłam ją z pewnością siebie i świadomością swojego ciała, urodą w tym idealną figurą, pięknym makijażem, "kobiecymi" ciuchami (eksponującymi nasze walory, idealnie dopasowane, seksowne itd. itd. - BTW: Boże litości!), długimi włosami oraz umiejętnością flirtowania z mężczyznami. Wszystko to, czego nie miałam/ nie nosiłam. Teraz jak o tym piszę, to myślę, że gdybym przeczytała gdzieś taką definicję kobiecości to bym padła trupem i utopiła się w żółci.

Pora na nową definicję. Przy okazji uprzedzam, że nie ma co podważać mojej definicji, bo dla każdego jest inna, dla Ciebie to mogą być nawet sukienki ;). Zresztą teraz pojadę po całości i opowiem Ci o moim ideale, więc nie każda kobieta znajdzie tu siebie.

Dla mnie najwspanialszą cechą kobiet jest wprost niewyobrażalna siła. Nie chodzi mi oczywiście o siłę fizyczną, ale psychiczną. Jest to moc płynąca z naszego wnętrza i bijąca z oczu wielu kobiet, matek, pielęgniarek, tych działających w polityce, albo biznesie itp. Siła która potrafi czasem nawet nas same przerazić, dlatego tłumimy je pod kołderką niemocy, nieporadności i infantylizmu. Potrafimy wiele znieść, z wielu rzeczy zrezygnować i dążyć (zazwyczaj samotnie) do celu. Mężczyźni też są oczywiście silni i fizycznie i psychicznie, ale statystyki nie kłamią: to oni częściej się poddają i popełniają samobójstwa (źródło). My potrafimy zajrzeć w głąb własnej duszy i nie zwariować od nadmiaru emocji. 


Skoro o sile mowa to dodam kilka słów o umiłowaniu wolności. Czy zdarza Ci się, że masz poczucie, że ktoś chce Cię usidlić, zmanipulować i zniewolić, tak, że uciekasz od tego kogoś z krzykiem? (mówię metaforycznie, a nie o policjantach zakuwających Cię w kajdanki ;)). Ja od małego mam silną potrzebę wolności. U psycholki wyszło, że momentami to obraca się przeciw mnie, ale i tak bardzo sobie cenię tę cechę. Być może to kwestia zmiany poglądów oraz emancypacji i obecnie jesteśmy w momencie zachłystywania się wolnością i jakiekolwiek próby odebrania nam jej są traktowane jak gwałt, co nie zmienia faktu, że kobiecość kojarzy mi się z dużą potrzebą niezależności i wolności. Czym ona różni się od potrzeby wolności mężczyzn? Mam wrażenie, że u kobiet jest ona gwałtowniej eksponowana.

Ta gwałtowność nieco łączy się z szeroko pojętą aktywnością, a co za nią idzie - ciekawością świata. Tak, mężczyźni też są aktywni i też są ciekawi świata, ale podróżujące po świecie kobiety są dla mnie kwintesencją kobiecości. Samotne wilczyce - takie określenie znalazłam gdzieś w jakimś wywiadzie i uważam, że doskonale do voyagerek pasuje. 

Poza tym kobiety często są po prostu ciekawsze, także przez rozwijanie swojej sfery duchowej i emocjonalnej kobiety mają w sobie coś tak niesamowicie pociągającego, wewnętrzny spokój, albo wprost przeciwnie - ciągły ogień w sercu, pasję i potrzebę zmian, że żadna sukienka tego nie odda :). 


Na koniec dodam, że kobiecość kojarzy mi się z ciągłym poszerzaniem wiedzy i samodzielnością. Także z oczytaniem i chodzeniem np. do teatru w pojedynkę i dla samej przyjemności (facetów dużo rzadziej widzę samych w teatrze). Wszystko to wynika z wewnętrznej potrzeby, a nie próby zaimponowania komuś. Poza tym inteligentne poczucie humoru, ironia i dystans do samej siebie. Inteligentne kobiety często są tak ironiczne, że żaden facet tego nie odda. I to jest wspaniałe

sobota, 3 stycznia 2015

Wzrastam

Długo (jak na mnie) nie pisałam. Na chwilę obecną nie ma wielkich emocjonalnych uniesień w moim życiu, więc nie ma o czym pisać ;).

Myślę, że dochodzę powoli do swojej stabilizacji psychicznej w czym pomagają mi regularne treningi i psycholka. Czuję, że zbliżam się do równowagi potrzebnej do wyjazdu do Kanady.


A co u mnie? Zacznę od rzeczy najłatwiejszej: treningi. Kontynuuję swój trening personalny dwa razy w tygodniu i trening grupowy - sztangi - również dwa razy w tygodniu. Dieta idzie dobrze, trener zadowolony, ja również. Zwłaszcza, że Ł. nie pokazuje mi ile ważę, ale spadające spodnie wystarczająco dużo mówią ;).

Święta spędziłam dietetycznie. Po rozpracowaniu tematu z psycholką, doszłyśmy do wniosku, że to wszystko dzięki temu, że nie zabraniałam ani nie zmuszałam się do czegoś (bo karcenie siebie i metoda terroru są definitywnie nie dla mnie), poza tym miałam ustalone i przygotowane dietetyczne dania.


Z psycholką rozmawiam głównie o odchudzaniu i zastanawiamy się skąd ta otyłość. Mam terapię behawioralną, która przynosi skutki dzięki temu, że jestem wręcz zapatrzona w swoje wnętrze i zaczynam powoli rozumieć siebie. Powiem więcej, psycholka popchnęła mnie do odkrycia swojej duszy (pamiętasz wykład o. Szustaka? To od niego się zaczęło! link), a nawet...celu, czy też misji swojego życia. Nie jest on jakiś doniosły i poważny, ale podoba mi się, bo i tak go nieświadomie realizowałam.


Powiedziałabym Ci co pomaga mi w odchudzaniu, ale jest to na tyle indywidualna sprawa, że sama recepta nie wystarczy. Zwłaszcza, że brzmi ona banalnie. W terapii chyba nie chodzi o rozwiązanie, tylko o sam proces dochodzenia do niego. Trzeba przysłuchiwać się swoim głosom w głowie (znaczy nie jakimś schizofrenicznym, tylko tym naturalnym, płynącym z naszego ego) z dystansu i odpowiednio je zinterpretować. Czasem mnie denerwuje, jak na terapii powtarzamy oczywistości w stylu: "mój wewnętrzny głos mówiący, że jestem słaba, jest deprymujący", ale wygląda na to, że tak trzeba.

Zabawne, że jeszcze miesiąc temu powiedziałam psycholce, że mam poczucie, że ta terapia jest bez sensu i niczego mi nie daje.