czwartek, 30 maja 2013

Przerwa

No to czas na przerwę. Od diety i w ogóle wszystkiego.

Wiem, że jeszcze kilka postów temu pisałam o wielkiej motywacji itd., ale czuję, że potrzebuję wytchnienia. Rozczarowania wagowe, sercowe i ogólnoświatowe spowodowały, że jestem lekko zniechęcona.

W swojej niemal rocznej karierze miałam już kilka takich chwil wytchnienia i wbrew pozorom nie żałuję ich. Były mi potrzebne i bez nich całkiem możliwe, że rzuciłabym to całe przedsięwzięcie w cholerę.



Teraz nadszedł czas na kolejną przerwę. Będę jadła "normalne" jedzenie i w normalnych ilościach bez napychania się po korek. Mam nadzieję, że bilans wyjdzie zerowy, a przy skurczonym żołądku może nawet lekko ujemny, zwłaszcza, że planuję dużo maszerować w majówkę :).

Już nie mogę doczekać się resetu! Wracam w niedzielę, lub poniedziałek. Obym odpoczęła i z nową energią zabrała się do pracy!

środa, 29 maja 2013

Powsinoga znowu wyjeżdża

Szybka decyzja - wyjeżdżam w długi weekend na dwa dni ze znajomymi do Malborka.

Pierwsze oczywiście o czym pomyślałam (ok, zaraz po tym jak ucieszyłam się z wycieczki, tego co zobaczę i w ogóle przygody :)) jest...dieta. No bo przecież nie wezmę pudełek z prowiantem, bo bez sensu. I co ja teraz pocznę? Znowu przytyję i będę to zrzucać przez miesiąc?


A z drugiej strony krótka przerwa może dobrze mi zrobić. Będę ze znajomymi więc nie ma obaw, że kupię 2 paczki chipsów, pudełko lodów i zjem je oglądając dramat i płacząc przy tym rzewnie robiąc sobie sieczkę z mózgu.

Nie wiem, zastanowię się. Przecież nie jadę z nietolerancyjnymi ludźmi i jak powiem, że sorry - dieta to nie będą mi na siłę wpychać kebaba. Teraz jednak zbliża mi się okres i z utęsknieniem patrzę na zwykłe jedzenie. Może nie będzie tak źle?

Sama nie wiem...

Ps. Niedzielny dół zażegnany, trzymam dietę i trening równo.

niedziela, 26 maja 2013

Wdech...wydech...wdech...

Byłam niemal pewna, że dziś wrzucę tu swoje aktualne zdjęcia sylwetki i triumfująca oznajmię, że 30 kg. mam już za sobą.

Niedzielny poranek jednak okazał się pełny goryczy i rozczarowania. Weszłam na wagę i okazało się, że mam 1 kg. do przodu. Centymetry też nie poszalały i tylko biodra mi poleciały pogłębiając wrażenie jabłkowej sylwetki.

Zebrało mi się na płacz. Z wściekłości miałam ochotę rzucić to w pierony i załamana stałam w kuchni zastanawiając się, co tu zjeść - dietetycznie, czy jednak poszaleć z myślą "rozkręcenia metabolizmu" - ta wiem, wymówka jak sto-pięćdziesiąt.


Ostatecznie, po długiej bitwie z myślami zjadłam zgodnie z dietą. Smutek mnie jednak nie opuszcza. Co robię nie tak, że praktycznie ważę tyle samo ile 2 miesiące temu i niewiele mniej niż 3 miesiące temu? Ze wszystkim ostatnio muszę uczyć się cierpliwości i spokoju, chociaż nigdy nie grzeszyłam ani jednym, ani drugim. Kurwica mnie bierze.

Postanowiłam iść z tym do lekarza. Jak okaże się, że mam niedoczynność tarczycy, albo coś to...nie wiem :(.

Mój obraz siebie chyba zmienia się

O sobie zawsze myślałam, że jestem brzydka i gruba. Myśl ta zazwyczaj nawiedzała mnie przy spotkaniach z nieznajomymi facetami, których unikałam jak ognia. Potem stwierdziłam, że jestem w związku z tym nieśmiała.

Przyjaciółka ma jednak usłyszawszy, że ostatnio lubię chodzić na ćwiczenia obwodowe, bo można sobie pożartować z trenerem, stwierdziła, że jestem durna jeżeli myślę, że jestem nieśmiała.

Właściwie to nie boję się rozmawiać z ludźmi, ani nawet facetami, ale tylko wtedy, kiedy mój wygląd nie ma dla mnie znaczenia. Nie chodzi mi jednak o to, że dobrze się czuję, kiedy nie staram się dobrze wyglądać, ale o to, że czuję się swobodnie, kiedy nie ma dla mnie znaczenia, czy się komuś podobam, czy nie.


Wychodzi na to, że moim kompleksem jest to, że uważam siebie za brzydką. To jednak powoli zmienia się.

Raz szłam z K. na przystanek autobusowy, a z naprzeciwka szedł jakiś facet. Nie zwróciłam na niego uwagi, K. jednak przyjrzała mu się. Jak ten odszedł kilkadziesiąt metrów dalej, ta powiedziała: "no maleńka, ten facet pożerał Cię wzrokiem" :P. Ostatnio rzeczywiście zauważyłam, że faceci coraz częściej przyglądają mi się...hmm...

Dziś do tego kupiłam sobie nowy płaszczyk (mój stary ponoć wygląda na mnie jak szlafrok), który baardzo poprawił mi humor. Potem, kiedy szłam powoli do domu, doszedł do mnie niezwykle kuszący zapach z pizzerii i pomyślałam: "o matko, ale bym zjadła pizzę"...potem jednak stwierdziłam: "o nie moja droga. Gdyby nie odmawianie sobie pizzy, w życiu byś nie kupiła tego płaszcza".


W każdym razie, moja motywacja jest na najwyższym poziomie. O. wpadła wczoraj do mnie z ciastkami i co chwila pytała czy czasem jednak nie chcę jednego (lub dwa, ewentualnie siedem :P), a na koniec dała w prezencie czekoladę z Anglii, którą zostawiłam sobie w razie wielkiego smutku i ostatecznego rozwiązania kwestii z moim obiektem westchnień. Tak, tak. To jeszcze nie jest wyjaśnione i niestety spędza mi sen z powiek.

środa, 22 maja 2013

Mam ciało modelki

Oczywiście plus size. Ale zobaczcie jakie!

Niedawno czytałam artykuł o modelkach plus size. Zawsze mnie dziwiło to, że na zdjęciach wcale nie widać u nich tej "otyłości" i byłam wręcz zachwycona ich urodą.


Piękne, ponętne ciało, ładne proporcje, naturalny wygląd, nieziemskiej urody twarz - to jest to, co mnie najbardziej urzeka w modelkach plus size. Zawsze patrzyłam na nie myśląc: ta, akurat! Pewnie noszą maksymalnie rozmiar M, w porywach do L co w porównaniu z XS "zwykłych" modelek i tak jest sporą różnicą.


Jedną z najsłynniejszych modelek plus size jest Jennie Runk nosząca rozmiar 44. Myślałam, że ten rozmiar wynika z wysokiego wzrostu, ale dziś znalazłam jej dokładne wymiary. Amerykanka przy wzroście 177 cm ma wymiary: talia 84 cm, biodra 114, biustonosz 80 D.


Największy szok przeżyłam kiedy porównałam jej ze swoimi wymiarami. Oczywiście jestem dużo niższa (164 cm.), ale...talie mam tylko 4 cm. szerszą (nad czym teraz pracuję ;)), biodra zaś mam dużo mniejsze, bo aż o 12 cm. (!). Wynika z tego, że...wyglądam w przybliżeniu jak ona. Oczywiście u Runk działa wzrost, dzięki któremu cała sylwetka wygląda lepiej, ale...no poprawiłam sobie humor :).

Tylko kurza stopa...chcę wrócić do swoich proporcji gruszki, albo chociaż zrobić z siebie klepsydrę :(

wtorek, 21 maja 2013

Najlepsza terapia świata

Przez całą sobotę i niedzielę nie mogłam na niczym specjalnie skupić się. Nadwrażliwiec ze mnie okropny, ale nawet ja dawno sobie nie fundowałam takich katuszy sercowych :).

W każdym razie uważam, że na wszelkie huśtawki nastrojów, złe samopoczucie, złe myśli i generalnie doły najlepsze jest jedno rozwiązanie - porządny trening. Ale taki podczas którego w ogóle nie myślisz, a jeśli już to o tym co tu zrobić żeby przetrwać jeszcze jedną serię powtórzeń.

Bywały momenty, że trening mi nie pomagał, ale chociaż przez te 2-3 h. miałam świeży, otwarty umysł i nade wszystko dotleniony mózg. Trening jest dobry na wszystko, ale ostatnio stał się dla mnie swoistą sesją terapeutyczną.


Wydaje mi się, że z tego zmęczenia i endorfin człowiek w ogóle nie przejmuje się tymi doczesnymi sprawami, co i jak powiedzieć, kto co sobie pomyśli i co tu zrobić...to wszystko nagle traci na znaczeniu i przestaje być nadrzędną sprawą. Po prostu można się zdystansować do wszystkiego.

Potem niestety ta euforia mija, ale...wtedy trzeba iść za ciosem i próbować poprawiać sobie humor innymi sposobami.

Ja na ten przykład właśnie wróciłam z treningu i wpadłam na wspaniały pomysł: zrobię sobie peeling kawowy a potem wysmaruję serum antycellulitisowym, który sobie niedawno kupiłam.

Na poprawę humoru też jest dobry mega absurdalny humor, którego nie brak w internecie.

Internet to ogromne wysypisko śmieci. Spośród miliarda różnych stron, część ułatwia nam życie, a część jest po prostu...bez sensu, np to: http://heyyeyaaeyaaaeyaeyaa.com/  (co właśnie słucham od dobrych 10 minut :P), albo to: http://www.zombo.com/, tudzież to: http://www.omfgdogs.com/

Potem...włączasz YouTube i...niech Cię internet poniesie ku posiku ze śmiechu!

niedziela, 19 maja 2013

Idąc ulicą i patrząc na ludzi...

Ostatnie dni były okropne. Poszłam do pubu pożegnać kolegę, który się wyprowadza i generalnie świętować urodziny koleżanki. Co w tym okropnego? Że w ogóle nie miałam nastroju do niczego.

Osowiała siedziałam sącząc smutno coca-colę light. Powód? Oczywiście rozterki sercowe, po których czuję się jak zmęczona życiem staruszka. Do tego pogłębiające się problemy ze snem po prostu mnie dobijają. Wyszłam stamtąd po 3 godzinach mówiąc, że byłam rano na treningu, który dał mi w kość i jestem po prostu śpiąca (co jest po części prawdą).

No, ale w sumie nie o tym chciałam. W czwartek (jedyny dzień - oprócz niedzieli - w który nie ćwiczę) spotkałam się z koleżanką na kawie. Ona mi opowiadała o swoich problemach z facetem, ja jej o swoich problemach ze sobą (:P) i - co staje się powoli normą - o dietach i zdrowym stylu życia.


E. zamówiła sobie lody, a ja kawę z mlekiem nieco melancholijnym wzrokiem patrząc w menu. Ta oczywiście zapytała czy nie chcę spróbować jej lodów, ale odmówiłam opowiadając jej o tym, że ostatnio jak poszłyśmy na lody to pokutowałam je przez chyba tydzień i wolę na razie nie grzeszyć bez sensu.

E. oczywiście popatrzyła ze współczuciem i powiedziała, że ona by się na to nie zdobyła, że przecież lody są dla ludzi i olaboga jaka ja jestem biedna. Wiesz, jakby lody miały być jedyną radością w życiu, bez których człowiek staje się smutny i apatyczny. Oczywiście lody z przyjaciółmi, piwo i grill mają swoje ogromne zalety, ale czy na pewno nie da się bez nich obejść?

Dla niej, szczupłej dziewczyny, która chce po prostu wymodelować sylwetkę, rezygnacja ze słodkości bywa nie do pokonania. Kiedy jej powiedziałam, że będę musiała tak odmawiać przez minimum rok, a potem pilnować się przez kolejne 5 lat, ta zamarła.

I nagle szok. Popatrzyła na mnie i zapytała: ale po co Ty się tak katujesz, ty masz w ogóle nadwagę? Moja łyżeczka z kawą zawisła między szklanką a otwartymi ze zdumienia ustami.

Czujesz? Są na świecie osoby, które patrząc na mnie mogą nie być pewni czy mam nadwagę, chociaż wg licznika BMI mam 1 stopień otyłości. Dzięki diecie wyglądam tak, że ci co mniej spostrzegawczy mogą uważać moją wagę za normę. Czy mogłabym w tym momencie żałować braku pucharka lodów? Powiedziałam jej, że to jest mój cel, z którego nie chcę rezygnować tylko dlatego, że dojście do niego nie jest usłane różami. Właściwie im więcej kolców na drodze tym bardziej jestem zdeterminowana.

Nasza rozmowa szybko przeszła na to jak postrzegamy innych ludzi. E. stwierdziła, że generalnie ona nie zwraca uwagi na wygląd przechodniów (chyba, że ktoś ewidentnie odbiega od normy). Podobnie zresztą do O. - również szczuplutkiej dziewczyny, dla której przechodzień to przechodzień i nie ma co się nad nim zastanawiać. Wprost przeciwnie do mnie.


Ja, kiedy idę ulicą patrzę na innych i myślę: o...ale szczupła...ale ma długie nogi...no i lśniące włosy... Jak widzę faceta, który patrzy na mnie, myślę: ooo, a ten pewnie właśnie mnie ocenił na 3/10. Albo jeszcze niżej, bo mam tłuste włosy...

Czuję się cały czas obserwowana i oceniana, bo sama to robię. To, że trzeba to zmienić, jest jasne. Niestety na razie nie mam siły, ani ochoty poprawiać swojego samopoczucia, chociaż powoli zaczynam wierzyć, że jednak mogę się wizualnie podobać, a przecież na tym polega pewność siebie: wiara we własne siły i nie skupianie się na innych.

wtorek, 14 maja 2013

Profesjonalne ciuszki na fitness

To może wydawać się niewiarygodne, ale przeszło pół roku chodzę na fitness i jedyne co na niego kupiłam to tanie trampki, w których się ślizgałam. W końcu nadszedł czas na zmiany!

Wczoraj zaszłam do sklepu sportowego i obkupiłam się w spodnie 3/4, 3 topy, w tym 2 profesjonalne, jeszcze bardziej profesjonalny stanik sportowy i najbardziej profesjonalne buty sportowe ;). Radość z zakupu oczywiście niepomierna, chociaż w tych ciuchach nie pokażę się na ulicy, tylko będę w nich błyszczeć zamknięta w czterech kątach.

Ale to nic. Radocha niesamowita i nie mogłam doczekać się aż przetestuję nowe ciuszki. Dziś wparowałam uhahana do fitnessclubu, od razu ubrałam się i poleciałam do sali, która - jak to zwykle bywa w takich miejscach - posiadała jedną lustrzaną ścianę.


Spojrzałam na siebie i...zamarłam. Niby wiedziałam, że schudłam, ale zazwyczaj nie patrzyłam na siebie z takiej perspektywy w obcisłym stroju. Do tej pory nosiłam luźny dres i zwykłą koszulkę. Dziś zobaczyłam ładnie ukształtowane ramiona, przy lekkim napięciu wyróżniające się mięśnie naramienne (idź na body pump moja droga! Body pump Cię zbawi :P), zero boczków i fajną figurę (tylko oczywiście szeroką) bez wyróżniającego się zbytnio brzucha.

Figura mocno mi się zmieniła. Wiesz, otyła osoba ma ją zniekształconą przez deformujące fałdy układające się w różnych miejscach, jak na bokach, udach, brzuchu itd. Teraz te fałdy mi poznikały i została sama zbita masa, której oczywiście chcę się pozbyć. Ale wygląda to już całkiem nieźle.

Oczywiście były też kąśliwe uwagi wymierzane w siebie w myślach jak: "ale łydy", "patrz jakie udziska", no i "dziewczyno, jesteś najgrubsza na sali". Co nie zmienia faktu, że stanęłam przed tym lustrem i...co może brzmieć głupio...trochę się onieśmieliłam swoim widokiem i ćwiczyłam patrząc w lustro (a właściwie lampiąc się) myśląc: "Boże, to na pewno ja?".

sobota, 11 maja 2013

Tu radość, tam dół i tak się kręci

Zacznę od radości.

Jupi!! Waga ruszyła :D W tydzień zrzuciłam prawie kilogram, do tego z brzucha całe 2 cm. więc radość niepomierna! Poza tym...jeszcze 800 g. i...będę świętować zrzucenie 30 kilogramów!!


Nie wiem czy to zasługa zmiany diety, zwiększenia ilości ćwiczeń, czy octu i siemienia lnianego, ale wygląda na to, że mi służy. Mogę nieco więcej napisać na temat swojej diety, kto chce niech korzysta :).

Jak już wcześniej pisałam, ustaliłam sobie limit na 1613 kcal (wyliczone wg. Dziennika Posiłków Vitalmax), 130 g. białka, 87 g. tłuszczy i 77 g. węglowodanów (ale te wyliczenia są ruchome, zależne od masy ciała).

Żeby zjeść tyle białka jadam jajka, ser biały (do 150 g.), kurczaki, ryby (najchętniej łosoś i tuńczyk z puszki), indyki i oczywiście po treningu odżywkę białkową.

Za tłuszcze odpowiadają: olej lniany i oliwa z oliwek (czasem nawet 30-40 g. dziennie), migdały i pestki dyni (ale zamierzam dokupić orzechy włoskie) no i oczywiście tłuste ryby.

Węglowodany jem najwięcej przed i po treningu lub rano. Są to płatki owsiane, chlebek chrupki pełnoziarnisty, makaron pełnoziarnisty, czasem zrobię omlet z mąką pełnoziarnistą no i kefir i owoce (ale tylko rano lub po treningu). Mam jeszcze ryż i kaszę gryczaną, ale jakoś w tym tygodniu nie udało mi się ich zjeść ;).



Warzywa dodaje do każdego posiłku (oprócz okołotreningowych, podobnie zresztą jak tłuszcze). Warzyw nie wliczam do bilansu.

No i to tyle. Trenuję 5x w tygodniu (poniedziałek - środa i piątek-sobota).

A co ze smutkami? Pamiętny post o zaproszeniu na kawę był nad wyraz optymistyczny, ale tak na prawdę jest dół straszny i wczoraj naszła mnie myśl, że zostanę forever alonem z tabunem kotów. Jakbym nie mogła być normalną, zdrowomyślącą i zdroworozsądkową dziewczyną, tylko mentalnym popaprańcem co jakiś czas wpadającym w melancholię i "ból świata". Ah jak o tym pomyślę to czuję się jak staruszka zmęczona życiem ;)


Dziś na szczęście mam humor nieco lepszy, poszłam na ćwiczenia i wypociłam smutki. Całe szczęście, że jest coś co niemal zawsze potrafi postawić mnie na nogi.

Edit.: pogadałam chwilę ze znajomym i poradził mi wyluzować. No i to najlepsze co mogę zrobić. Mimo wszystko pojawia się światełko optymizmu w tunelu rozpaczy, bo do cholery! To wszystko czemuś służy i po latach na pewno będę się z tego śmiała. W końcu i tak wszyscy umrzemy, a poza tym co te problemy znaczą dla kosmosu? ;)

piątek, 10 maja 2013

Słodko-gorzki żywot odchudzającego się

Od pewnego czasu jestem coraz bardziej zadowolona z wyników swojego odchudzania. Moja nowa dieta jest dla mnie idealna.

No może z pewnym wyjątkiem. W komentarzach pod ostatnim postem czytam o tym, że mało kto  z was rezygnowałby z kawy i czy na pewno dam radę. W myślach stwierdziłam: ha! Ja nie dam rady??

...Trochę się przeliczyłam.

Jeden dzień udało mi się uniknąć poobiedniej kawki, ale kosztem podjedzonych suszonych śliwek. Nie wiem, mój organizm domaga się czegoś lekkiego i słodkiego po obiedzie, więc z dwojga złego zostawiłam cykorię z mlekiem i bez słodzika. Ale poza tym jestem zadowolona.


Niedawno zauważyłam, że brzuch już tak mi nie wystaje i dziś nawet ubrałam dosyć obcisłą bluzkę w której wyglądałam po prostu świetnie ;). Poza tym na fitnessie podeszła do mnie dziewczyna i powiedziała, że pamięta mnie z początku tego roku i widzi ogromną różnicę w mojej sylwetce. Strasznie mnie to ucieszyło, bo jak wcześniej żaliłam się, prawie nic nie chudnę chociaż ważę tyle ile mały słoń.

Zresztą, Ci którzy odchudzają się z sukcesem wiedzą o czym mówię. Chodzi mi o tych, którzy mają zdrową dietę, a nie jedzący 1000, albo 600-700 kalorii, bo na czymś takim długo radosnym być nie można (wiem co mówię). W każdym razie, ta, która jest dobrze odżywiona, ma dostarczone wszystkie potrzebne składniki, wie, że zdrowo się odżywia to czuje się po prostu wyśmienicie. Kiedy jeszcze ma dobrze ułożoną fryzurę, ładny, delikatny makijaż, spodnie, z których nie wystają boczki i bluzkę podkreślającą atuty, idzie jakby cała ulica była jej. Muzyka w słuchawkach staje się jakby soundtrackiem do filmu z nią w roli głównej. Uśmiechem roztacza czar wokół siebie, bo jest po prostu z siebie zadowolona.

Tak właśnie ostatnio się czuję.

Humor jednak czasem spada kiedy wracam zmęczona do domu i w lodówce widzę pyszne lody, którymi jeszcze rok temu niemal codziennie zajadałam się. Jest taka piękna pogoda, aż prosi się o loda z karmelem. No i ten wzrok pełen współczucia: "nie kupiliśmy Ci, bo się odchudzasz, prawda?"


lody muszą poczekać. Tak jeszcze z rok. Ale nie przejmuj się, kupiłam sobie 2 banany i zamierzam jutro po treningu zrobić sobie proteinowe lody bananowo-truskawkowe :).

niedziela, 5 maja 2013

Cierpliwość i...samokontrola

Wczoraj zrobiłam sobie wycieczkę do Łodzi żeby zobaczyć jedną wystawę. Dzień wcześniej miałam sobie rozplanować co tu zjeść, ale stwierdziłam "a pieprzyć to", zjem ile będę potrzebowała.

To był błąd. O nim uświadomiła mi waga, która pokazała 300 g. więcej niż w zeszłym tygodniu oraz dokładne wyliczenie ile czego zjadłam.

Z szoku do tej pory wyjść nie mogę. Pozwalając sobie na radosne chrupanie orzechów i pieczywa chrupkiego dobiłam do...prawie 2,5 tys. kcal. Z tego wszystkiego najlepsze jest to, że mimo śniadania z odżywką ledwo dobiłam do swojego białkowego minimum.


Oczywiście nie ma co załamywać rąk, myślę, że szybko zrzucę nadwyżkę, bo jadłam mimo wszystko zdrowe rzeczy (a przynajmniej zdrowsze niż kebab czy bułki słodkie). Wybryk ten jednak uświadomił mi jedno - nigdy nie można tracić kontroli nad tym co się je i najlepiej mieć wszystko z góry rozplanowane. Z drugiej jednak strony chleb chrupki z jogurtem był mi bardzo potrzebny - dodał mi dużo energii, bo jak wyszłam z tej wystawy, to myślałam, że nie dojdę do najbliższej kawiarni, a po szybkich zakupach w biedronce mogłam iść dalej, aż zaszłam do kolejnego muzeum.

Poza tym moje poranne ważenie znowu mnie lekko zdołowało i przez głowę - z prędkością światła - przeleciała mi myśl - olej tę cholerną dietę, ona nic Ci nie daje! Potem jednak, po szybkim facepalmie, pomyślałam - może spalacz tłuszczu mi pomoże? Na razie jednak zaopatrzę się w ocet jabłkowy i siemię lniane i od jutra zacznę je pić.

Zaraz idę na zakupy, bo lodówka świeci pustką, a jutro zamierzam już jeść "czysto", bez sera żółtego, śmietany, mleka i kabanosów. W ostatnich dwóch tygodniach powoli wprowadzałam zmiany więc różnicy nie będzie wielkiej. Teraz zostało mi wyeliminowanie sera żółtego i gotowych przypraw. No i najgorsze - kawy z mlekiem :(.

piątek, 3 maja 2013

Kolejny powód odchudzania

Tych powodów możesz wypisać na kilkunastu stronach A4, a i tak nie zmieścisz wszystkiego. Zresztą każdy jest inny i każdy mógłby napisać co innego, jednak być może to jakie zmiany zauważyłam u siebie może pomóc...nieśmiałkom.

Wiadomo, że duża część (większość?) grubasów ma problem z samoakceptacją i brakiem pewności siebie. Jak wielokrotnie o tym wspominałam, też mam z tym problem, ale ostatnio stwierdzam, że taka już jestem i nie będę na siłę udawać, że jestem inna.

Mimo to, zrzucenie kilkunastu kilogramów coś zmieniło. Oprócz wagi i ciuchów, niedawne wydarzenia spowodowały, że mogę z dumą ogłosić, że zdobyłam się na coś, w co bym do tej pory w życiu nie uwierzyła. Zaprosiłam faceta na kawę.


Nawet się zgodził. Oczywiście w między czasie dostałam kilka razy zawału serca, utraty zmysłów i problemów z oddychaniem, ale...udało się!

Teraz staram się nie analizować całej sytuacji i tego jak żenująco ona musiała wyglądać, ale najważniejsze, że pokonałam w sobie swój jeden z większych lęków - lęk przed odrzuceniem.

Gdybym czytała te słowa jeszcze pół roku temu, na bank bym nie uwierzyła. W obronie swojej godności i honoru wolałam wcale się nie odezwać i odejść załamana niż zbłaźnić się. Wtedy myślałam, że to dobrze, bo przecież i tak zawsze pierwszy krok należy do faceta, a my kobiety możemy tylko wysyłać nieśmiałe sygnały w stylu subtelny uśmiech, czy delikatne zainteresowanie (byle nie narzucanie się!), ale teraz myślę, że to był błąd.

Faceci pewnie obawiają się podobnych rzeczy co i my, a czekając na pierwszy krok z ich strony można się zestarzeć. Oczywiście nie mówię o wszystkich, ale ja chyba gustuję w tych - mówiąc oględnie - "trudniejszych przypadkach" :P.

W każdym razie po kilku zawałach serca i miliardzie wątpliwości poszłam odstrzelona (ale bez przesady ;)) na tę kawę. Dzień później, kiedy ochłonęłam, doszłam do wniosku, że kiedy człowiek tak strasznie się czegoś boi i ostatecznie się z tym zmierza, okazuje się, że nie było się czego bać :)

czwartek, 2 maja 2013

Czy można ćwiczeniami schudnąć w wybranych partiach ciała?

Takich pytań pewnie trenerzy fitness otrzymują codziennie. Zawsze też pewnie odpowiadają tak samo: nie! Ale czy na pewno mają rację?

Dieta idzie mi całkiem nieźle, czuję, że jeżeli nie schudłam wagowo, to na pewno w centymetrach, bo patrząc na siebie w lustrzę dostrzegam wyraźną różnicę.

Nogi mi zeszczuplały i w końcu prawie w ogóle nie mam boczków. Brzuch za to wciąż jest wystający.

Naczytałam się historii, że nie można chudnąć w wybranych miejscach, bo na koniec zostają miejsca strategiczne, których najciężej jest się pozbyć i właściwie to najlepiej jest ćwiczyć aeroby + siłownia i będzie gites majonez. Jako, że zawsze miałam figurę gruszki byłam święcie przekonana, że uda i łydki zlecą mi na sam koniec, a brzuch i piersi jako pierwsze. 

Teraz odnoszę wrażenie, że zaczynam niebezpiecznie zbliżać się do "jabłka" z wielkim brzuchem i chudymi nóżkami. Brzucha w ogóle nie ćwiczyłam, bo stwierdziłam, że skoro mądrzy ludzie piszą, że mięśni i tak nie będzie widać spod warstwy tłuszczu, którego nie zrzucisz dzięki brzuszkom to trzeba im uwierzyć. Wygląda na to, że w moim przypadku to nie do końca prawda, chyba, że nagle zmienił mi się typ figury...


Poza tym wystarczyły 4 sesje z bodypump, podczas których ćwiczyłam między innymi klatkę piersiową, żeby piersi mi zmalały kilka centymetrów, chociaż dotąd "stały w miejscu". 

Od przyszłego tygodnia zacznę ćwiczyć brzuch i po miesiącu dam wam znać, czy jednak ćwiczenia pomogą w miejscowym pozbywaniu się tłuszczu.