niedziela, 28 października 2012

Ciam po czterech miesiącach odchudzania

Jaki mógł być spadek wagi po miesiącu "odchudzania" i do tego po sporej wpadce na urodzinach?

Waga pokazała 4 kg mniej :). Aż nie do wiary. W związku z tym, że po pokazaniu wam jednej potrawy, która została mocno skrytykowana, napiszę trochę więcej o swojej diecie.

Ale najpierw statystyki. Po czterech miesiącach odchudzania schudłam 17,3 kg. Od początku października spadło 4,1 kg. Z  brzucha mi spadło 7 cm. (od początku 9,5 cm.), a z bioder 6 cm. (od początku 21 cm.!), reszta bez większych zmian, po 1-2 cm. 

Jak schudłam? Sama się dziwię. Teraz osiągnęłam taki poziom, że waga mi systematycznie spada i, jak nie mam wpadek (albo okresu), w ogóle nie waha się do przodu. Niestety nie ćwiczę. Wiem, że miałam chodzić na fitness, ale praca pochłania mnie w całości i moimi ćwiczeniami jest latanie po całym mieście za różnymi imprezami. Teraz jednak powoli zbliża się zima, więc będę musiała koniecznie gdzieś się zapisać...

No dobra, zdradzę "sekret" swojej diety. Jest to jedzenie nieprzetworzonych (w miarę możliwości) potraw i niełączenie tłuszczy z węglowodanami. Co to znaczy? Kiedy jem mięso, to nie dodaję do niego makaronu, ani kaszy. Kiedy jem chleb - nie jem kiełbasy, masła itd. 

Nie wszystkie potrawy są "dozwolone". Nie jem makaronu jajecznego (tylko z mąki durum), chleba białego, czy graham (w ogóle nie jem kupnego chleba, który może zawierać mąkę białą i cukier), mącznych potraw (robię sama z mąki typu 2000), gotowych szynek (dozwolone są suche kiełbasy), buraków, gotowanej marchewki i wielu innych rzeczy, które mają za wysoki poziom indeksu glikemicznego (tabele są dostępne w internecie). 

Zasada jest taka, że mięso ma zerowy indeks glikemiczny i można je łączyć z warzywami (które można też jeść z węglowodanami). Kupując np. ryby w puszce trzeba sprawdzać, czy nie ma przypadkiem w składzie cukru. Tak samo z jogurtami (ja kupuję naturalny - do 1,5 proc. tłuszczu, albo jogobellę light). Owoce można jeść tylko na czczo, ja jadam - jak mam ochotę - ok. 20 min. przed posiłkiem węglowodanowym (chociaż niektórzy twierdzą, że wolno tylko rano przed śniadaniem). 


Dla przykładu. Na śniadanie zjem jabłko, potem chleb własnego wypieku z mąki 2000 z dżemem bez cukru i serem białym chudym. Obiad: makaron z sosem pomidorowym i jakimiś warzywami gotowanymi. Kolacja: łosoś wędzony z sałatką z sosem winegret i serem fetą. 

Co do kontrowersyjnego smażenia. Oczywiście zdarza mi się popełnić zabójstwo wątrobowe i usmażyć na patelni kiełbasę, którą później polewam (bój się Boga) śmietaną. Dlaczego? Bo mogę. Nie jadam tego codziennie, ani nawet raz na tydzień. Oczywiście mogłabym ściśle przestrzegać diety - udoskonalonej wersji Montignaca - w której zabronione jest smażenie potraw, śmietana, ser żółty i wszystko, na co czasem ma się ochotę. Wiem jednak, że na rygorystycznej diecie nie mogłabym długo wytrzymać. Może to wymówka, może mogłabym wytrzymać nawet głodówkę, ale nie chcę. 

Dzięki temu, że sobie od czasu do czasu zafunduję taką bombę kaloryczną (po której potem jeść mi się nie chce do dnia następnego) nie ciągnie mnie do słodyczy, czy frytek. Nie jest jednak prawdą to, że jem co popadnie. Mogłabym np. zjeść czekoladowy deser, czy upiec ciasto (mam nawet kilka przepisów), ale nie jadam słodyczy, które nawet - teoretycznie - są dozwolone w diecie. Gdybym się uparła, to mogłabym nawet zjeść snickersa, który ma szokująco niski indeks glikemiczny, ale tego nie robię. Jeśli już godzić się na szaleństwo w ramach diety to tylko w formie własnoręcznie przygotowanego obiadu o niemal zerowym indeksie glikemicznym. 


Dzięki temu, że jadam stosunkowo sporo, wpadki nie działają tak dramatycznie, jakbym była na głodówce. To czysta fizjologia. Organizm, który jest głodzony, nawet jeśli ma spore zapasy tłuszczu, w momencie kiedy dostanie więcej jeść - szybciej i chętniej odkłada zapasy na później (w postaci tkanki tłuszczowej), bo nigdy nie wiadomo, kiedy znowu będzie "wyżerka". Poza tym na diecie 1000 kcal. chudłam z taką samą prędkością, tyle, że tyłam 2x szybciej...

piątek, 26 października 2012

Po 4 dniach...

...waga wróciła do poprzedniej. Po jednym dniu - powiedzmy to sobie w końcu szczerze - wyżerki -przytyłam tyle, że musiałam na powrót dawnej wagi czekać cztery dni.

Czy to dużo, czy mało? W sumie nie wiem. Z jednej strony szlag mnie trafia, że 1:4 dla tycia, ale z drugiej strony kiedyś miałam minimum tydzień w plecy (mówiąc o normalnym jedzeniu w trakcie przykładowo urodzin, kiedy diety nie utrzymałam, ale dnia następnego był reżim).



Co to oznacza? Że mam doskonałą dietę. Gdybym była na głodówce, albo nawet na tej diecie tysiąca kalorii (którą notabene nie wiem czy bym utrzymała), to bym przytyła więcej i chudła dłużej.

Metabolizm to bardzo ważna sprawa przy odchudzaniu. Mój jest rozhulany, bo jak wam pokazywałam - jedzenia sobie nie odmawiam ;).

No to teraz lecimy dalej, a za tydzień podsumowanie czwartego miesiąca!

środa, 24 października 2012

Makaronowe szaleństwo

Uwielbiam makaron. W każdej postaci. Niestety w mojej diecie nie mogę jeść makaronu z mięsem (czyli tradycyjne spaghetti odpada...), ale od czego jest fantazja?

Makaron z soczewicą i ogórkiem [POSIŁEK WĘGLOWODANOWY]


Składniki:

- Makaron spaghetti durum
- Zielona soczewica
- Ogórek kiszony
- Pomidor
- Pieczarki
- Cebula

Przepis:

Makaron gotujemy al dente. Osobno ugotować w osolonej wodzie soczewicę i kiedy zmięknie dodać pokrojony w kostkę ogórek kiszony, cebulę i pieczarki. Wymieszać i dodać przecier pomidorowy, potem przyprawy (sól, pieprz, zielone).

poniedziałek, 22 października 2012

Jak grzeszyć to...inaczej niż zazwyczaj

Nadszedł znowu ten moment, kiedy świadomie "zgrzeszyłam" i na jeden dzień odpuściłam sobie dietę. Tym razem dietę wyłączyły urodziny mojej mamy...

Zjadłam śniadanie zgodnie z dietą (chleb własnego wypieku i ser biały), no a wieczorem...pizzę i tort. No i niby mogłabym pizzy nie jeść, tort z grzeczności skubnąć, ale...po co? Takie restrykcje i odmawianie sobie wszystkiego grozi frustracją, więc dla własnego komfortu psychicznego (żeby potem moje myśli nadmiernie nie krążyły wokół ciasta) zjadłam kawałek i nie starałam się wzbudzać w sobie niepotrzebnych wyrzutów sumienia.

No właśnie...wyrzuty sumienia. Pisałam wcześniej, że jestem typem "wszystko, albo nic", więc ciężko jest mi zjeść kawałek ciastka nie myśląc o tym, że pogrążyłam całą dietę. Ostatecznie jestem zadowolona z dzisiejszego dnia, który nie skończył się przepełnionym żołądkiem i milionem wyrzutów sumienia, ale jest coś, co mogłabym poprawić...

Otyłość nigdy nie bierze się z powietrza. Moja wzięła się z obżerania się słodyczami w zaciszu pokoju. To był mój schemat. Po szkole, dla relaksu, szłam do pobliskiego sklepu i kupowałam ciastka i lody, które potem pałaszowałam czytając książkę. Mój dom kojarzy mi się z obżeraniem się, dlatego tutaj ciężej jest mi trzymać żarłocznego potwora na smyczy.



Wcześniejszy dzień wolny od diety był na wyjeździe i jedynym grzeszkiem był obiad. Tym razem, na kolację zjadłam jeszcze jeden kawałek pizzy i tortu, chociaż aż tak głodna nie byłam. Z tego zadowolona nie jestem, chociaż - jak wspomniałam wyżej - nie czuję się objedzona i specjalnie smutna z tego powodu. W każdym razie wygląda na to, że grzeszny dzień lepiej mieć w miejscu, które nie kojarzy się z dawnymi nawykami żywieniowymi.

Niestety (albo stety), takich dni będzie dużo więcej. Zbliżają się moje urodziny, święta, nowy rok, jakieś imieniny, wyjazdy i inne okazje, przy których ciężko jest zachować dietę. Myślę, że najważniejsze jest nie popadanie w żadną skrajność.

Ciekawe tylko czy jutro waga mi podskoczy...

niedziela, 21 października 2012

Faceci lubią krągłości

Skoro większość panów deklaruje, że lubi krągłe panie, to w czym problem? Ano w tym, że krągłe - nie znaczy grube :)

Ok, przyznajmy - gusta facetów są różne. Jedni lubią szczupłe i niskie (w większości dlatego, że sami mają maksymalnie 1,7 m. wzrostu), inni wolą chude i wysokie (żeby dobrze się prezentowały?), jeszcze inni - grube (tylko gdzie oni są?), z kolei chyba większość woli po prostu normalne. Kobiece.

Zawsze mnie zastanawiało, co definiuje kobiecość. Biust, biodra, a może wrażliwość? Niby mam to wszystko, ale kobieco się nie czuję. A może chodzi o naszą psychikę? Pewność siebie? Pewność swojego seksapilu? Uroda? A może wszystko na raz?

Już chyba wcześniej pisałam, że strasznie mnie irytuje, jak ktoś mówi, że dziewczyna musi mieć "to coś". Być może dlatego, że mój były wytknął mi, że "tego czegoś" nie mam. Od tamtej pory zastanawiam się czym może "to coś" być.

Podejrzewam, że dla każdego jest to coś innego, jednak - jak już wyżej pisałam - większość facetów preferuje podobny typ urody. Ładna buzia, zaokrąglenia tu i ówdzie, jednak też bez przesady.

To, że mężczyźni zachwycają się biodrami i dużym biustem nie znaczy, że będą się zachwycać tym samym w rozmiarze +50. Wprost przeciwnie. Atrakcyjność kobiety spada na łeb na szyję, jeśli nosi rozmiar powyżej 46.



Nie przeczę jednak, że gruba dziewczyna (ze sporą nadwagą) również może czuć się kobieco i seksownie. Jej jest jednak dużo ciężej (dosłownie i w przenośni).

Kiedy ważyłam ponad 80 kg. chodziłam z koleżanką na różne imprezy do klubów. Pijana byłam odważniejsza, ale nigdy nie traciłam kontroli i hm...świadomości. Moja pewność siebie jednak spadła na łeb na szyję kiedy zobaczyłam na sobie wzrok faceta pełny pogardy i...obrzydzenia. Była to chwila trwająca nie dłużej niż trzy sekundy, jednak skutecznie mnie zniechęciła do jakichkolwiek podbojów.

Jestem wrażliwa na takie rzeczy, są jednak grubasy, którym wszystko jedno i tym się nie przejmują. Mimo uwag niektórych, dalej czują olbrzymią pewność siebie, czego im zazdroszczę.

piątek, 19 października 2012

Fasola bez bułki jak z bułką

Kolejny pomysł na szybkie i smaczne danie :).

Ostatnio przychodzę po pracy do domu, a tam nic gotowego, a jeść się chce...zaglądam więc do lodówki i robię szybki bilans: co mam i co mogę z tego zrobić. Ostatnio natchnęło mnie na takie coś:



Składniki:
2 białe kiełbasy (chude)
2 frankfurterki (ale zjadłam jedną, bo nie miałam już gdzie wepchnąć)
Fasolka szparagowa gotowana
Przyprawy: sól, pieprz, papryka słodka, papryka ostra, suszone pomidory, zielone

Sposób przygotowania:
Kiełbasę ugotować w wodzie (rodzaj kiełbasy dowolny, ja wzięłam co było)
Fasolę podsmażyć na oleju i posypać przyprawami. Ja dodałam sporo papryki dzięki czemu fasola smakowała wyśmienicie :)

No i to tyle. Jutro (albo w weekend) wrzucę przepis na zapiekankę :)

czwartek, 18 października 2012

Stało się. Waga pokazała...

...dwucyfrową liczbę! A dokładnie 99,7 kg., więc oficjalnie mogę powiedzieć, że pierwszy duży cel został osiągnięty!

Jestem szczęśliwa. Spodnie, które miałam kupione na początku diety i które musiałam nosić pod brzuchem, bo nie mieściły się dalej, teraz są luźne i potrzebuję do nich paska. Poza tym płaszcz na guziki, który wcześniej był przyciasny, a teraz jest luźny, czy pierścionek, który spada mi z palca i wiele innych rzeczy o których mogę pisać i pisać...ale nie o tym chciałam.



Nie mogę uwierzyć, że odchudzam się już prawie cztery miesiące, dla mnie to zleciało jak miesiąc-dwa. Wiadomo, że czuję się coraz lepiej we własnej skórze i sukcesy dodają mi skrzydeł, ale przychodzą czasem takie momenty, kiedy jest mi po prostu źle.

Wtedy pojawia się w głowie kalkulator i diabeł, który szepcze mi do ucha, że po tak długim czasie dalej jestem gruba, więc ile jeszcze będę musiała czekać, żeby być szczupła? Według moich obliczeń, do wymarzonej wagi potrzebuję minimum 11 miesięcy...

A wiecie skąd ten diabeł? Związany jest on z tym odkładaniem życia na później, o którym pisałam tutaj i tutaj. Kiedy myślę o 11 miesiącach jako czekaniu na "lepsze życie", to mam ochotę się poddać i rzucić to wszystko w cholerę. Taka wymówka. A co zrobię po najedzeniu się pączkami i czekoladą? Pójdę na kurs nurkowania, o którym pisałam, że jest jednym z moich celów? Oczywiście, że nie.


Nie jestem psychologiem i te wewnętrzne podszepty, sprawa podświadomości itp. są dla mnie ogromną zagadką. Czasem o swojej podświadomości myślę, jak o jakimś obcym, dzikim człowieku, na którego muszę uważać, aby go nie zranić, czy sprowokować.

W każdym razie do tej swojej dzikiej podświadomości wysyłam sygnały: musisz jeszcze poczekać na swój cel, ale żyj i oddychaj pełną piersią jak to do tej pory robiłaś.

Bardzo pocieszającą myślą, która dodaje mi otuchy, jest: ten czas i tak zleci. Różnica jest tylko taka: za rok możesz być gruba, albo szczupła, a wybór należy do Ciebie.

A jaki jest następny duży cel? 86 kg. - waga licealna, od której startowałam po raz pierwszy odchudzając się z sukcesem :).

poniedziałek, 15 października 2012

A'propos facetów

Wczoraj napisałam nieco przygnębiającego posta, ale zostańmy na chwilę przy tematyce relacji damsko-męskich. A właściwie przy...seksie.

Z przyjaciółkami swobodnie opowiadamy sobie o tym jak to było, albo będzie ;). W pracy ze znajomymi czasem też o tym rozmawiamy (bardziej ogólnie jednak). Niby problemu nie ma, otwartość jest, ale tak na prawdę, dla mnie jest to trudny temat. Myślę, że niejeden grubas obawia się tematu seksu, bo...wiadomo. Kompleksy, fałdy, wystający brzuch, cellulit itp.


Nie jestem pruderyjna, ale zszokowała mnie niedawno reklama, w której dziewczyna otwarcie przyznaje, że lubi seks. Pomijam fakt, że z reklamy wynika, że dziewczyna jest głupiutka i nie wie z czego korzysta. Wyobraź sobie teraz, że w tej reklamie występuje grubaska. Ja bym czuła zażenowanie...

Wydaje mi się, że to ogromny problem, zwłaszcza wśród kobiet-grubasek. Nie czują się atrakcyjne i na samą myśl o łóżkowych figlach uciekają w siną dal, byle uniknąć kompromitacji. Zresztą nie jestem wyjątkiem. Chowanie głowy w piasek to moja specjalność, a na samą myśl o wiadomo-czym ze sobą w roli głównej jako grubas robi mi się słabo.

Puenty nie będzie. Na razie czekam na schudnięcie do jakiś 70 kilo.


niedziela, 14 października 2012

Czy aby na pewno stres jest dobry przy diecie?

Przez ostatnich kilka tygodni stresu i pracy mam aż nadto. Niewyspanie, głód i brak czasu na myślenie o bzdurach...czy to dobrze?

Jakiś czas temu pisałam o miłych, romantycznych snach. Niedawno znowu miałam jeden. Ponownie obudziłam się z lekkim uśmiechem na ustach i ekscytacją, że może jednak jest ktoś, kto kiedyś...a potem rzuciłam się w wir pracy. 

Jeżeli ktoś zastanawia się co zrobić, żeby nie rozwalać sobie dnia bezsensownym bujaniem w obłokach, to jest na to jedna rada - pracoholizm. Wieczorem dopiero sobie przypomniałam o swoim śnie, ale jak to z naszymi marzeniami sennymi bywa - już nie do końca pamiętałam co w nim (i kto!) było. 

Uwielbiam swoją pracę. Niemal każdy jej aspekt mnie pociąga i ekscytuje, nawet te czynności, które nie są związane z moim hobby. Szefostwo niestety pogroziło zamknięciem naszego działu i wywaleniem nas z pracy. To wbrew pozorom obniżyło moją motywację, ale teraz chyba jest dobrze. Zresztą wizja bezrobocia prześladuję mnie od początku tego roku, więc powinnam się przyzwyczaić.

W niektórych magazynach piszą, że stres jest wykluczony podczas diety, bo wiadomo - my grubasy stres zajadamy. Ja zajadam "po-stres", czyli jem podczas chwili wytchnienia i traktuję to, jako rekompensatę wcześniejszego, strasznego okresu. Teraz mi się odmieniło i w trakcie burzowych tygodni miałam jedną chwilę trwającą ułamek sekundy, podczas której myślałam - nie wytrzymam tego, muszę zjeść coś słodkiego. 

Na szczęście nic się nie stało. Napiłam się coca-coli light (substytut słodyczy...), przemyślałam swoje plany na przyszłość i stwierdziłam, że w sumie jak stracę pracę to zawsze znajdzie się jakaś alternatywa. Niekoniecznie jednak w zawodzie. Jedzenie mi w tym niestety nie pomoże, więc lepiej chudnąć i dalej realizować swoje cele. 

Sama jesień też nie pomaga. Ostatnio coraz częściej myślę (przed snem) o tym, jak dobrze byłoby mieć kogoś i że tracę najlepsze lata swojego życia na jakąś bezsensowną bieganinę, zamiast romanse i radosne uczucia zakochania. Na szczęście jestem cały czas na drodze do upragnionego celu. Niecałe pół kilo brakuje do dwucyfrowej wagi :).