wtorek, 31 lipca 2012

Czy grubas ma prawo do miłości?

Tytuł jest przewrotny, bo odpowiedź jest oczywista - każdy ma prawo do miłości. Nie chcę się wdawać w niepotrzebne filozoficzne dysputy, ale jako grubas (i myślę, że nie ja jedyna) czasem zastanawiam się, czy kochać, w przypadku osoby otyłej, to nie wstyd?

Dziś miałam piękny sen. Śnił mi się znajomy fotograf, którego widziałam raptem 2 razy w życiu i czasem piszemy sobie na facebooku. Mimo, że nic do niego nie mam, to wiadomo, że w nocy myśli krążą w różnych kierunkach i śniło mi się, że mnie pocałował.

Rano obudziłam się rozmarzona i chociaż nagle się w nim nie zakochałam, to lubię takie miłe, romantyczne sny. Rzadko mam coś takiego. Może też dlatego, że potem cały dzień jestem jakaś rozbita i o ile najpierw jest mi miło i chodzę z głową w obłokach, tak wieczorem przychodzi opamiętanie. No bo kto chciałby całować taką grubaskę jak ja? I chodzi mi o normalnego chłopaka, nie 50-letniego łysego amanta.

Dokładnie dwa lata temu ostatnio byłam w kimś zakochana. "Obiektowi zauroczenia" nie powiedziałam o swoim uczuciu i teraz, patrząc na to z perspektywy czasu, cieszę się, że tego nie zrobiłam, bo...czułabym się żałośnie. Już nawet nie chodzi o to, że zostałabym odrzucona (pomijam już kwestię, jak by się to odbyło, bo odmowa mogłaby być kolejną historią na melodramat), ale dlatego, że żałosna wydaje się być nieodwzajemniona miłość grubaski.

W filmach prawie nigdy nie pokazują zakochanego grubasa. Są pewne komedie romantyczne z grubasami, ale ten gatunek najlepiej ogląda się patrząc na laski w stylu Jennifer Aniston. W każdym razie, patrząc na filmy, w których kobieta jest zadurzona w jakimś palancie, który nawet o tym nie wie, ona wydaje się jakaś taka...subtelna i piękna w swym zagubieniu i nieśmiałości. Koło niej kręci się jakiś inny miły pan, który ostatecznie podbija jej serce i wszystko dobrze się kończy.

Cóż...w przypadku grubasów, najczęściej gubią wagę, potem podbijają serca.

Wracając do wątku mojej ostatniej miłości. Po tej ostatniej klęsce zrozumiałam, że nie znajdę nikogo, dopóki sama nie schudnę. Ponieważ było to aż dwa lata temu to straciłam wszelką nadzieję i na schudnięcie i na miłość, teraz na szczęście nadzieja jest. Tylko czasem boje się, że nawet po zrzuceniu słusznej wagi będę dalej sama, bo problemem jest np. mój charakter, albo brak tego tajemniczego "czegoś".

niedziela, 29 lipca 2012

Ciam po miesiącu odchudzania

Uwielbiam podsumowania, zwłaszcza, że są pozytywne. Pierwsze podsumowanie mojej diety jest bardzo optymistyczne i zachęcające do dalszej walki.

Przede wszystkim zero wpadek. Jest to, myślę, ogromny sukces, zwłaszcza, że ludzie bardzo często łamią się w pierwszych dniach diety, potem w okolicach 2 tygodni. Ja przetrwałam cały okrągły miesiąc (no dobra, okrągły będzie za 3 dni, ale dziś mam wolne, więc mogę spokojnie pisać) i jestem z tego dumna.

Znając siebie i swoje wpadki (nie jest to niestety moja pierwsza dieta), to kolejny kryzys może nastąpić po drugim miesiącu, zaś trzeci i najgorszy po pół roku. Jeszcze wam tego nie mówiłam, ale kiedyś byłam dużo szczuplejsza (ważyłam lekko ponad 60 kg.), po tym jak schudłam ponad 30 kilo w trakcie liceum. Moja dieta niestety była bardzo rygorystyczna i ze zwykłego głodu ją przerwałam właśnie po pół roku. Przerwanie było o tyle bolesne, że najadałam się po korek i potem miałam problemy żołądkowe. Mam nadzieję, że nigdy więcej mi się to nie zdarzy, bo jest to straszne uczucie...jakbym nie panowała nad własnym ciałem. Jest to trochę, jak jedzenie w transie, albo podczas snu. Dopiero po zjedzeniu przychodzą wyrzuty sumienia i zgaga.

Tym razem jestem nieco spokojniejsza, ponieważ rzadko kiedy jestem głodna (przed obiadem i w okolicach 20-22) i jem wszystko czego organizm potrzebuje. Ponadto z radością mogę przyznać, że ani razu nie miałam poczucia, że coś tracę (oprócz kilogramów ;)). Że gdyby nie dieta, to mogłabym w tej chwili jeść słodycze i normalne mączne obiady. Wprost przeciwnie, zyskałam bardzo wiele, jem smacznie (a przed dietą nie było to takie częste) i nawet domownicy czasem mi zazdroszczą jak sobie coś fajnego upichcę.

Pytanie, skąd wzięłam nagle w sobie tyle siły? Czy z dnia na dzień moja silna wola nabrała mocy? Nie sądzę...nie jest ona teraz nadwyrężana, nie mam żadnych pokus, a przynajmniej nie w moim odczuciu. Kiedyś latałam po domu szukając słodyczy, a potem stwierdzałam, że mam słabą wolę i za dużo pokus, żeby je przezwyciężyć. Teraz nawet mi to do głowy nie przychodzi! Nawet jak widzę w garnku rozpuszczoną czekoladę (mojej siostry), to nie biorę za łyżkę i nie wyjadam, tylko obojętnie omijam ją wzrokiem.

Jeżeli odkryję, jak można z dnia na dzień zmienić się z żarłoka w dbającego o siebie człowieka, to opatentuję to.

Ok, to teraz konkrety. Schudłam ok. 3,2 kg. (albo ponad 5, bo kupiłam niedawno nową wagę, która średnio pokazuje 2 kg. więcej), przybyło mi 0,1 proc. masy mięśniowej, -6 cm. z ramion, -2 cm. z bicepsa, -13 (!!) cm. z talii, -10 (!!) cm. z bioder i -9 (!) cm. z uda.

Uff...z takimi wynikami można iść dalej :).

Ps. Dziś na obiad miałam dietetyczne calzone, jak chcesz to mogę podawać co jakiś czas ciekawe przepisy na fajne, dietetyczne dania + ew. zdjęcie :).

sobota, 28 lipca 2012

Grubas śmierdzi

Ok, przyznajmy się bez bicia. Grubas bardziej poci się od chudego, chociaż chyba nie jest to reguła. Nie wiem, nie jestem ekspertem, ale tak się przyjęło. Mamy też lato, więc o higienę trzeba bardziej bać...

W zasadzie moje przemyślenia powstały spontanicznie po tym jak weszłam do windy, do której wtoczyła się sąsiadka. Już ją rozpoznaję, bo najpierw ją czuć, potem dopiero widać. Jest masakrycznie zapuszczona, otyła do tego chyba nigdy się nie myje...

Jak na złość, winda zatrzymywała się na niemal każdym piętrze, więc musiałam po jakimś czasie zaczerpnąć świeżego (?) powietrza. To, że ma nadwagę to mnie nie bardzo interesuje, bo przecież sama nie jestem lepsza, ale ja piernicze, nie trzeba się przecież zapuszczać tak totalnie!

Wiem, kobieta ma przerąbane już na starcie, ale gdyby tak ją umyć, uczesać, umalować i ubrać to nie byłoby tak najgorzej. O to mi chodzi. To, że jestem, czy Ty jesteś, gruba, to nie znaczy że nie ma sensu się malować i w miarę ubierać (nie mówiąc już o myciu). Czasem widzę takie zapuszczone grubaski, które nie pomagają sobie dobrze dopasowanym ubraniem i zastanawiam się - dlaczego?

Z drugiej strony rozumiem ten tok myślenia, że już nic mi nie pomoże. Dlatego nie golę się (po co, skoro nie chodzę na rozbierane randki), nie balsamuję (jw.), ani nie robię co weekendowych kuracji maseczkowych. Stwierdzam, że nadrobię te maseczki i balsamy jak będę ważyć z 80 kg., ale to błędne rozumowanie.

Kiedy nakładam balsam, albo robię masaż antycellulitisowy to czuję, że o siebie dbam i mogę wyglądać lepiej. Nie ważne, że nie pokazuję nikomu nóg, ważne, że ja - pod dżinsami - czuję, że są gładkie i dobrze nawilżone. To jest bardzo ważne, żeby w miarę możliwości dobrze czuć się we własnej skórze.

Przewrotnie więc zapytam was, co sądzicie o masażerach? Chcę sobie jeden kupić na cellulit, a nie wiem czy działają :). Interesuje mnie zwłaszcza taki super-duper nowoczesny na podczerwień, ma któraś z was taki?


czwartek, 26 lipca 2012

Grubas i nienawiść innych

Oczywiście u nikogo w głowie nie siedziałam, ale po latach obserwacji zauważyłam, że większość ludzi ma to gdzieś jak wyglądam. Grubasy często myślą, że wszyscy na nich patrzą i wspominają całymi dniami ich fałdy, ale to nie prawda...każdy ma swoje problemy.

Jak byłam młodsza i chodziłam do gimnazjum to byłam klasowym popychadłem. Wiadomo - gruba, znaczy inna, więc trzeba jej dopiec. Takie stałe zainteresowanie moją osobą (oczywiście negatywne), wpłynęło na moje postrzeganie świata. Myślałam, że każdy tak ma, że jak widzi grubasa to włącza się w nim agresor.

Na szczęście lata gimnazjum dawno minęły i teraz bardzo rzadko spotykam się z jakąkolwiek agresją skierowaną w moją stronę. Ostatnio tak miałam jak wychodziłam z domu (mieszkam w bloku) i na ławeczce naprzeciwko siedzieli "blokersi" z piwkiem i "laseczką", którą notabene znam z podstawówki. Zaczęli się śmiać ze mnie, ale byłam tym tak zszokowana, że nawet nie zareagowałam. Kilka dni później znów ją spotkałam jak jechałam na rowerze, a ponieważ była sama to nic się nie odezwała...taka z niej chojraczka.

Pomijając tę sytuację to, choćbym nie wiem ile ważyła, nikt mi nie mówi, że jestem gorsza. Co innego niektórzy pewnie myślą.

To, że ludzie nie lubią grubasów widać jak na dłoni czytając komentarze w Internecie. Obecnie fala nienawiści skierowana jest w stronę Wiktorii Grycan, która wbrew zdrowemu rozsądkowi lansuje się na srebrnym ekranie. Podejrzewam, że na żywo mało osób, o ile ktokolwiek, coś jej wprost powiedział. Anonimowo to każdy chojrak, do tego zakompleksiony.

Jeżeli czytasz ten post i masz ten sam problem, co ja kiedyś, to pamiętaj - ludzie, którzy obrzucają Cię błotem mają problem ze sobą i są wbrew pozorom bardzo niepewni siebie. Ci, którzy znają swoją wartość, nie mają potrzeby wyżywania się na innych.

środa, 25 lipca 2012

Brzydka, więc ma piękne wnętrze

Powtórzę za postem o ładnej buzi. Mówienie o kimś, że ma piękne wnętrze jest marną pociechą w dzisiejszych czasach. Do tego, absolutnie nie można generalizować. Kobieta brzydka i gruba też może mieć okropny charakter, tak jak i ładna i szczupła.

W dzieciństwie bajki nas uczyły, że za brzydotą kryje się zgniła osobowość, natomiast wszystkie nieśmiałe księżniczki są piękne, powabne i znajdują najprzystojniejszych mężów. Te brzydsze zaś zawsze marnie kończyły.

Potem dowiadujemy się, że to jednak nie tak do końca. Wprost przeciwnie! Biedne pryszczate dziewczynki, których nikt nie lubi, siedzą całymi dniami w domu i...oczywiście czytają książki. Są wrażliwymi marzycielkami, kochają zwierzęta i poezję, a ostatecznie też znajdują miłego chłopca.

Cóż...patrząc na brzydką dziewczynę można odnieść takie wrażenie, że za tą skrytością i nieśmiałością kryje się diament. Znam jednak wiele zaniedbanych (i grubych) dziewczyn, które są do tego wredne, chamskie i mają pusto w głowie.

Porzućmy więc myślenie, że ciało ma cokolwiek wspólnego z duszą. Grubaski też są głupie i prostackie.

niedziela, 22 lipca 2012

Grubas w restauracji

To nie prawda, że grubas je dużo przy ludziach. A przynajmniej nie wstydliwy grubas z pewnym poczuciem przyzwoitości.

Uwielbiam chodzić do restauracji ze znajomymi. Zamawiamy dajmy na to pizzę z colą i rozmawiamy. Nie należę do osób, które jedzą powoli (chociaż też nie do mega szybkich żarłoków), ale w dobrym towarzystwie rozgaduje się i zjedzenie 1 małej pizzy zajmuje mi gdzieś pół godziny. Jem razem ze szczupłą koleżanką, która je bardzo powoli (tu pewna wskazówka dla odchudzających się - szczupli nie mogą się mylić! Jedźcie poooowooooliiiiii...) i jestem syta w tym samym momencie co ona. Cud?

Powinnam, ze względu na ogromną otyłość, mieć rozepchany do granic możliwości żołądek. Jak to się dzieje, że jedząc w towarzystwie, szybko się najadam i nawet zostawiam resztki? To magia jedzenia przy ludziach.

Dla mnie najdziwniejsze jest, jak filmy pokazują grubasów. Zawsze z pączkiem w jednej ręce, w drugiej bułka i wiecznie głodni. Bezpardonowo obnoszą się swoim obżarstwem i non stop żrą, bo tego nawet jedzeniem nie można nazwać. To jest pewne wąskie myślenie osób szczupłych, że jak gruby, znaczy że non stop je. A to nie prawda. Wiem co mówię, w końcu jestem jedną z nich.

Przed odchudzaniem się jadłam regularnie, ale też nie cały czas. W zasadzie o tych samych porach co "normalni ludzie" i nawet podobne porcje. Wiadomo jednak, że monstrualna waga nie bierze się znikąd, więc czasem robiłam sobie wycieczki do sklepu i zaopatrywałam się w jedzenie. Nieraz nawet brałam 2 lody żeby sprzedawczyni myślała, że to dla dwóch osób. Potem szybko do domu, zamykałam się w pokoju i pochłaniałam to wszystko.

W życiu nie zrobiłabym tego przy ludziach. Jedzenie to trochę temat tabu. Nikt mnie nie pyta ile jem, bo wiadomo, że o takie rzeczy grubasa się nie pyta. Całe szczęście obracam się w normalnym, cywilizowanym towarzystwie, bo chamstwa bym nie zniosła i pewnie w życiu bym z rozpaczy z domu nie wyszła.

Ps. Dietę trzymam 3 tygodnie i niestety, oprócz zmniejszonych obwodów i spadających spodni, nie widzę zmian - a głównie chodzi mi o wagę. Nie załamuję się, w końcu przede mną jeszcze jakiś rok odchudzania, ale chyba zacznę ćwiczyć, na razie jeżdżę tylko na rowerze.

niedziela, 15 lipca 2012

"Masz ładną buzię"

Nie ma wielu rzeczy, które potrafią tak mnie wkurzyć jak czyjeś stwierdzenie: "masz ładną buzię". Nie wiem co to do cholery ma być, jakaś forma pocieszenia?

Wielokrotnie z koleżankami rozmawiałam o preferencjach facetów dotyczących kobiet. Nie wiem czemu, ale był to jeden z głównych tematów damskich posiedzeń. Teraz już nie ma co wałkować, bo jakiś czas temu doszłam do końca rozważań: faceci wolą szczupłe i żadną "ładną buzią" tego nie zmienisz.

Oczywiście moje koleżanki są przeciwne. Dla jednej (szczuplutkiej nota bene) niepodważalnym i koronnym argumentem są jej znajomi (albo znajomi znajomych) - para, w której ona jest gruba, a on fajny, umięśniony, taki wiesz...że żadna nie pogardzi.

No i ja się zgadzam, że jest to możliwe. Wcale nie powiedziałam, że nie, natomiast, to że ciągle moja znajoma wspomina tę jedną parę potwierdza, że jest ona wyjątkiem od reguły. A reguła jest taka, że natury nie zmienisz.

Chłopak jeśli jest samotny i ma ochotę na amory to nie podejdzie do grubej, ale fajnej, miłej laski z ładną buzią. Doskonale to widać na plaży, albo gdziekolwiek, gdzie kobiety mogą i chętnie pokazują swe wdzięki. Nieraz byłam zaskoczona jaką furorę robi szczupła dziewczyna o nieciekawej urodzie lub nawet po prostu brzydka, ale zadbana. Ja z "ładną buzią" mogłam pomarzyć o jej popularności. Kiedyś się o to wściekałam i siedziałam przygaszona w pubie smutno sącząc piwo, teraz jednak, kiedy nie przejmuję się tym i nie liczę na żaden podryw jest mi łatwiej i lepiej się bawię. Polecam.

No, ale wracając do twarzy. Wcale nie uważam, że nie ma ona znaczenia. Myślę, że jeśli schudnę do tych upragnionych 55 kg. to będę mogła być uznana nawet za śliczną (wow!), natomiast w moim stanie (heh, brzmi jakbym była w ciąży, albo miała raka) to jest to jakaś pociecha i nadzieja na lepsze jutro. Swoją drogą brzydkie grubasy (które się tym przejmują) mają na prawdę przerąbane...


wtorek, 10 lipca 2012

Koleżanki

Przyjaźń damsko-damska bywa trudna i niejednokrotnie zrywana z powodu zazdrości. A to przyjaciółka ma faceta, a ja nie, albo ona jest szczupła, a ja wyglądam jak ruski czołg. Niby uśmiechy, chichy, plotkowanie, ale za plecami wbijamy sobie noże. A jak to wygląda z perspektywy grubasa?

Jak każdy normalny człowiek mam znajome, koleżanki i przyjaciółki. Wszystkie są różne i jedyne w swoim rodzaju, ale nie o charakterze chcę pisać, ale o wyglądzie.

Zawsze mnie dziwiło, dlaczego mówi się, że ładne koleżanki mają brzydkie (grube, pryszczate, zaniedbane) przyjaciółeczki przy których wyglądają jak milion dolców, natomiast brzydka ma po prostu koleżankę. Ze swojej perspektywy też widzę same plusy.

Po pierwsze, kiedy idę gdzieś ze szczupłą, ładną koleżanką, to faceci najpierw widzą ją, a na mnie patrzą przychylniejszym okiem. Możesz się dziwić, ale wielokrotnie słyszałam w swoim i znajmomej kierunku "ładne dziewczyny". Samej natomiast nigdy mi się to nie zdarzyło (no może kilka razy, jak mnie pan żul skomplementował, by potem zapytać o słynne 2 złocisze).

Po drugie, jak już ktoś nas skomplementuje to i może porozmawia. Wtedy człowiek czuje się dowartościowany i udaje, że nie wie, że chodzi o tę drugą. Facet z poczucia przyzwoitości zagada, a ja wtedy mogę zabłysnąć intelektem, który oczywiście nie działa bez pięknego ciała, ale przecież zdobywa się nowe znajomości, a to też jest ważne.

Ostatecznie jest też szansa jedna na milion, że jemu jednak nie przeszkodzi mój defekt kilogramowy i wybuchnie wielka miłość. 

Nie uważam też, że żebym miała powodzenie, musiałabym znaleźć brzydszą przyjaciółkę od siebie. Po pierwsze, ciężko by było znaleźć w pobliżu większego grubasa niż ja, a po drugie to działa tylko na jedną zadbaną i jedną mniej zadbaną. Z dwóch grubych absolutnie żadna nie zrobi kariery.

piątek, 6 lipca 2012

Co grubas ma na talerzu?

4 dzień diety za mną. Na razie jest dobrze, nie miałam chwil kryzysu, bo na szczęście mogę jeść ile chcę, tylko muszę uważać na to co jem, więc ważne żebym zawsze miała pod ręką jakąś dietetyczną przekąskę.

No właśnie. Co jeść? Od nowa zaczęłam uczyć się gotowania. Nie chodzi o gotowanie w ogóle, bo to potrafię, ale o szczególny rodzaj przyrządzania potraw - dietetycznych, smacznych i ładnie podanych na talerzu. Do tej pory, po pracy wpadałam do domu i, jeśli nie było niczego gotowego, łapałam za chleb, kładłam na to jakiś ser czy szynkę i jadłam w biegu. Nie celebrowałam posiłków, nie lubiłam gotować za długo (dla mnie to była strata czasu) i najlepiej jak mogłam zjeść coś przed komputerem. Tak jakbym nie lubiła samej czynności jedzenia i chciała się podczas niej jakoś rozproszyć. 

Ale to nie tak. W końcu na samą myśl o słodyczach robiło mi się miło i błogo (dopiero potem nachodziły wyrzuty sumienia), a jak na stole leżała pizza czy spaghetti to w ogóle byłam cała szczęśliwa. 

Jeśli chodzi o ilość, to tak na prawdę nie wiem ile jadłam. Wielokrotnie miałam pomysł, żeby policzyć dokładnie kalorie każdego kęsa, jednak ostatecznie na planach się kończyło. Podświadomie nie chciałam tego wiedzieć, ale wydaje mi się że jest to ok. 3 tys. kcal dziennie, zresztą zależy od tego czy jadłam coś słodkiego, chipsy, słonecznik itp. Maksymalnie mogło to być z 4 tys. (w więcej nie uwierzę, bo mam też swoje limity).

Nieco zmieniło się to jak zaczęłam nową pracę. Rytm życia się uregulował, pracowałam od 8 do 16 i byłam tak zmęczona, że nieraz nie miałam siły na jedzenie, ale tak stres zawsze na mnie działa. Teraz po ochłonięciu wszystko wróciło do normy, niestety.

Od 4 dni znowu zaczęłam więcej uwagi przykładać do jedzenia. Z radością chodzę po sklepach i kupuję warzywa i owoce, chude mięso, sery itp. Wcześniej tego w ogóle nie robiłam i nawet muszę przyznać, że po zakupie łososia biłam się z myślami, czy go nie odstawić, bo za drogi. Dotąd jak już coś kupowałam to tanie, śmieciowe jedzenie (zresztą główną przyczynę otyłości na całym świecie). Teraz półkę z batonami za 1,5 zł i tanimi chipsami omijam szerokim łukiem i wybieram z lubością najokrąglejszy i najczerwieńszy pomidor...

środa, 4 lipca 2012

Ciężki żywot grubasa w sklepie z ciuchami

Są różne rodzaje grubasów. Jedni są wstydliwi i ubierają się w workowate stroje by - jak myślą - zakryć wszystkie fałdy i kilogramy, inni znowu przeginają w drugą stronę i są wyzywająco porozbierani. W zasadzie nie mam nic do jednej jak i do drugiej grupy, chociaż pod względem estetycznym, wolałabym "wyzwolonych" nie oglądać. No, ale to są skrajności.

Sama ubieram się jak umiem, w miarę elegancko, lub sportowo-elegancko (na zasadzie, że ładna bluzka, wygodne spodnie), ale zazwyczaj są to ciuchy kupione kilka lat temu, góra pół roku. Moje najnowsze spodnie kupiła mi mama (tak wiem, ona uparła się, że mam mieć nowe spodnie, ja równie uparta odmówiłam pójścia do sklepu, więc sama mi zakupiła). No i właśnie tu pojawia się problem. Sklepy odzieżowe. Dla mnie horror. Jak wchodzę do takiego Orsay'a, czy innego H&M'a to robi mi się słabo. Ze strachu. 

Nie żebym sama tam miała cokolwiek dla siebie szukać. Ostatnio weszłam do takiego sklepu w poszukiwaniu prezentu dla koleżanki. Przekraczając próg miałam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą i zastanawiają się co ja tu robię. Więc szybko - niby pewnym krokiem - obeszłam sklep, rzuciłam okiem na jakieś błyskotki i zaraz stamtąd wyszłam. 

Nie myśl też, że jestem super nieśmiała. Wprost przeciwnie. Myślę, że większość osób uważa mnie za osobę pewną siebie i przebojową. Nie boję się wystąpień publicznych (a wręcz je uwielbiam!), do tego pracuję w takim zawodzie, w którym muszę mieć stały kontakt z człowiekiem. Jeśli ktoś ma oceniać moją wiedzę, sympatyczność, czy cokolwiek tego typu - nie mam z tym problemu. Jednak kiedy przychodzi do oceny wyglądu - jak w sklepie, w końcu sprzedawcy oceniają w co i czy się zmieścisz, w co jesteś ubrany itd. - to tracę grunt pod nogami. Dlatego ostatnio na randce byłam ok. 3 lata temu. Po prostu wolę, by moja powierzchowność była możliwie jak najrzadziej oceniana. 

Z drugiej strony to też trochę oszukiwanie siebie. Wszędzie, kiedy ma się kontakt z drugą osobą, jesteś poddawany ocenie. Jak przypomnę sobie o tym i wyobrażę co taka osoba musiała zobaczyć rozmawiając ze mną, to mam ochotę schować się w najciemniejszym kącie i nigdy stamtąd nie wychodzić. Czasem wstawanie i wychodzenie z domu bywa ciężką mordęgą.

Życie grubasa bywa podwójnie ciężkie...

wtorek, 3 lipca 2012

Standardowo - powitanie

Jak to zwykle z blogami bywa, na początku należy się przywitać. Powiem pokrótce: jestem Ciam i zamierzam się odchudzać. A może bardziej odchudzić, bo samo pojęcie odchudzania ma w sobie coś złowrogiego, a wiem coś o tym, bo odchudzam się odkąd pamiętam. Po co blog, zapytacie. Ano po to, żebym mogła pisać o tym jak mi idzie, jaką dietę stosuję i generalnie by pisać o swoich spostrzeżeniach dotyczących byciu otyłym, a przecież nikt o tym tak dobrze nie wie jak ja.

Mam do zrzucenia ok. 60 kg., czyli więcej niż sama chcę ważyć - 55 kg. Jak chcę to zrobić? Jeżdżąc dużo na rowerze (cały czas to robię, dojeżdżam do pracy i w ogóle wszędzie, ale jak widać rower to nie wszystko...) i stosując dietę Montignac'a. Myślę, że nie ma sensu o niej dłużej pisać, bo jest wiele stron poświęconych metodzie, ja będę tylko pisała o efektach, przepisach itp.

No to w drogę! :)